Prawidłowe czyszczenie lufy jest czynnością najczęściej bagatelizowaną podczas konserwacji broni, a rzetelną wiedzę na ten temat posiadają tylko nieliczni. Zdecydowana większość strzelców strzela z nieczyszczonej broni – i trafia. Powstaje więc pytanie: czy warto zaprzątać sobie tym głowę?

Czyszczenie lufy jest i chyba zawsze było przysłowiową „kulą u nogi” każdego posiadacza broni. Chociaż każdy powinien wiedzieć, że nieczyszczoną lub źle czyszczoną lufą nie da się osiągać dobrych i powtarzalnych wyników, to jednak bagatelizowanie tej czynności jest zjawiskiem ogólnym. Nieczyszczona lufa rdzewieje znacznie szybciej i to jest najczęstszą przyczyną słabych wyników poszczególnych jednostek broni, a nie rozkalibrowanie lufy spowodowane liczbą oddanych strzałów. Zupełnie niezrozumiałe jest inwestowanie wielu tysięcy w sprzęt, podczas gdy na przyzwoite akcesoria do czyszczenia brakuje zwykle i chęci, i funduszy. W zależności od klasy jednostki nowa lufa kosztuje od 600 zł (militarna lufa do Mausera K98) do 6000 zł (lufa do łamanego sztucera Krieghoffa). Wydatek o wartości około 300 złotych na sprzęt czyszczący, który zagwarantuje nam przedłużenie żywotności lufy do końca naszej kariery łowieckiej w późnej starości, nie jest chyba zbyt wygórowany.

Zanim zabierzemy się do czyszczenia, trzeba sobie uzmysłowić, co dzieje się w lufie w momencie strzału. W broni o kalibrze .308 Win z wymiarami pól 7,62 mm i bruzd 7,82 mm w momencie strzału zostaje przepychany pocisk o średnicy 7,82 mm. W zależności od pocisku potrzebna jest na to siła od 200 do 400 kg. Podczas strzału na lufie osadzają się resztki niedopalonego prochu i sadzy, która powstaje w wyniku spalenia prochu nitrocelulozowego. Jest on wytwarzany w wyniku działania kwasu azotowego i siarkowego na włókna bawełny czy celulozy. Kwas azotowy jest odpowiedzialny za chemiczne połączenie węgla, wodoru i tlenu – co umożliwia spalanie prochu bez zewnętrznego dodatku tlenu, kwas siarkowy natomiast odciąga wodę z nitrocelulozy w trakcie procesu nitrowania. Sadze prochu strzelniczego zawierają więc resztki bardzo agresywnych kwasów, które na dodatek działają na wnętrze lufy w warunkach bardzo wysokiego ciśnienia i temperatury. Nieczyszczona lufa zaczyna zwyczajnie korodować, niezależnie od tego, z jakiej stali został wykonana.

Metody czyszczenia i akcesoria

Przystępując do czyszczenia lufy, mamy do dyspozycji trzy metody – mechaniczną, elektrolityczną i chemiczną. Czyszczenie mechaniczne polega na szczotkowaniu, ewentualnie mechanicznym polerowaniu lufy. Metoda elektrolityczna jest najwydajniejsza, jednak ze względu na konieczność zastosowania odpowiedniego oprzyrządowania i doświadczenia zwykle przekracza techniczne możliwości i umiejętności przeciętnego posiadacza broni. W tej metodzie całą żmudną pracę mechanicznego i chemicznego czyszczenia załatwia za nas prąd elektryczny. Towarzyszy temu wiele procesów ubocznych, dlatego przygotowanie odpowiedniego wyposażenia i właściwego ich stosowania wymaga pedantycznej wręcz dokładności. O pomyłkę nietrudno, a tu najczęściej kończy się ona uszkodzeniem lufy. Czyszczenie chemiczne, które w zasadzie jest syntezą czyszczenia mechanicznego i chemicznego, pozwala na uzyskanie prawie identycznych rezultatów, jak w wypadku elektrolitycznego. Jest to jednak proces znacznie bezpieczniejszy i możliwy do powszechnego zastosowania, choć trzeba przyznać, że o wiele bardziej pracochłonny.

Zanim zabierzemy się do czyszczenia, musimy jeszcze zaopatrzyć się w odpowiedni zestaw narzędzi, bez których nasza praca będzie nieefektywna. Pisząc o nich, chciałbym zaznaczyć, że prezentowane poniżej akcesoria i komponenty nie są dobrane przypadkowo. Stanowią one pewnego rodzaju bazę stosowaną powszechnie przez strzelców precyzyjnych (Bench Rest) i według moich własnych, opartych na długich poszukiwaniach i próbach doświadczeń są warte prezentacji i godne polecenia.
Podstawowym narzędziem pracy jest wycior. Z reguły jeden wystarcza na całe życie i z tego powodu warto w niego zainwestować. Prymat na światowym rynku wiodą tu produkty amerykańskiej firmy Dewey. Ich wyciory produkowane są w dwóch podstawowych średnicach: od .22” do .277” oraz powyżej .277”. Rdzeń wykonany jest ze stali sprężynowej i pokryty odporną na działanie mechaniczne warstwą nylonu. W Europie dostępne są dwie długości – 36” (91 cm) i 44” (112 cm), a w USA dodatkowo dla broni długiej 52”. Ich rękojeść mocowana jest w łożyskach kulkowych, co znacznie ułatwia pracę. Do zestawu należą również przepychacz i adapter dla szczotek i filców VFG.

Do kompletu pozostaje nam zakup szczotek i szmatek. Szczotki powinny być wykonane z brązu. Są wówczas bardziej miękkie i bardziej elastyczne od mosiężnych. Rdzeń dobrej szczotki wykonany jest bez jakichkolwiek kantów czy ostrych krawędzi, które mogłyby narazić lufę na uszkodzenie. Szmatki bawełniane w postaci odpowiednio przyciętych krążków lub kwadratów dostępne są w różnych wielkościach i umożliwiają usuwanie resztek zalegających w lufie zanieczyszczeń za pomocą przepychaczy.
Ostatnim niezbędnym narzędziem jest tzw. fałszywy zamek. Na rynku dostępnych jest wiele rodzajów, ale najlepiej sprawdzają się te najprostsze w konstrukcji, jak Joe’s czy Sinclair. Fałszywy zamek to nic innego jak zwykła plastikowa rurka, której średnica wewnętrzna dopasowana jest do wielkości szczotki, a zewnętrzna do wymiarów zamka i komory. Nasza chemia, olej czy rozpuszczalniki, nie będzie dzięki temu rozsmarowywana po całym zamku, a jej resztki daje się bezproblemowo usunąć z końca komory nabojowej.
Czas na „chemię”, bez której o prawidłowym czyszczeniu nie może być mowy. Potrzebny nam będzie solvent oraz rozpuszczalnik tombaku. Na rynku mamy całą gamę środków chemicznych, kluczem jest skład. Solvent nie powinien zawierać amoniaku, który powinien znaleźć się w rozpuszczalniku tombaku. Powszechnie dostępne są Shooter’s Choice Solvent i rozpuszczalnik Shooter’s Choice Copper Remover. Polecam zakup nieco większej ilości solventu, który dostępny jest w 55 ml (2 oz.) opakowaniu, z praktycznym zamknięciem umożliwiającym precyzyjne dozowanie oraz większym 113 ml (4 oz.) lub 453 ml (16,5 oz.) do uzupełniania. Rozpuszczalnik pakowany jest standartowo w opakowaniach 226 ml (8 oz.), które przy właściwym przechowywaniu z powodzeniem wystarczy na wiele tysięcy strzałów.

Można jeszcze pomyśleć o zakupie przeznaczonego do czyszczenia broni stojaka lub imadła, które uchronią przed uszkodzeniem osady czy powłoki lufy podczas czyszczenia. Do tego celu używam stojaka do przystrzeliwania broni (typu Bench Rest). Bardzo praktyczne i stosunkowo niedrogie są stojaki firmy MTM.

Zajęcia praktyczne

Dopiero z takim wyposażeniem możemy zabierać się do właściwego zadania. Co ciekawe, czyszczenie lufy nie jest zadaniem zarezerwowanym dla zabrudzonej strzałami broni. Strzelcy sportowi mówią bowiem specyficznym rodzaju czyszczenia nowej broni, nazywanym przez nich gładzeniem lufy. Niezależnie od technologii wykonania, maszynowo czy ręcznie, każda nowa lufa oglądana pod mikroskopem ujawnia na powierzchni pól i bruzd wiele nierówności. Im lepsze wykonanie, tym jest ich mniej i tym szybciej przebiega proces gładzenia lufy, który można porównać do docierania silnika. Proces ten możemy nazwać przestrzeliwaniem, rozumianym jako kombinacja celowego strzelania i czyszczenia lufy.
Takie podejście ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Ci ostatni twierdzą, że cały trud żmudnych czynności jest opłacalny jedynie w odniesieniu do broni wyczynowej. Niewątpliwie mają rację, twierdząc, że w odniesieniu do broni myśliwskiej, której skupienie wynosi zazwyczaj ok. 3 cm na 100 m, taki proces nie poprawia osiągalnej precyzji strzału w zauważalny sposób. Nie znaczy to jednak, iż jest zupełnie bezcelowy.
Celem przestrzelenia nowej broni jest usunięcie nierówności, co ułatwi późniejsze czyszczenie podczas użytkowania – na wygładzonych powierzchniach lufy pozostaje zdecydowanie mniej resztek tombaku. Takie podejście pozwala również wyrabiać właściwe nawyki. Te dwa cele – wyrobienia nawyku właściwego czyszczenia po strzelaniu oraz skrócenie czasu czyszczenia przy dalszej eksploatacji broni powinny być koronnym argumentem przemawiającym za jego powszechnym zastosowaniem. A zatem do dzieła.

Po każdym z pierwszych pięciu strzałów przez fałszywy zamek wprowadzony w komorę broni przepychamy wyciorem 3 szmatki zamoczone w solvencie. Następnie szczotkujemy lufę od 3 do 5 razy w obie strony – za każdym przepchnięciem szczotka musi całkowicie opuścić lufę, celem wyprostowania włosia. Po użyciu odtłuszczamy ją w benzynie ekstrakcyjnej. Po zakończeniu szczotkowania przepychamy przez lufę dwie szmatki, z których pierwszą zwilżamy benzyną ekstrakcyjną, a drugą przepychamy na sucho.
Teraz przystępujemy do usuwania tombaku z lufy za pomocą Copper Remover. Zanurzoną w rozpuszczalniku szmatkę przepychamy przez lufę. Czynność tę powtarzamy w odstępach około 5–10 min tak długo, aż przepchnięta szmatka przestanie barwić się na niebiesko. Czas chemicznego działania rozpuszczalnika w lufie nie powinien przekraczać czasu podanego przez producenta. Jest to bardzo ważne, bo jego przekroczenie powoduje niszczenie lufy! Po każdym przepchnięciu wycieramy koniec lufy z resztek rozpuszczalnika, aby uchronić brunirowanie (czyli oksydę stalowych części broni) przed odbarwieniem. Proces ten może po pierwszych strzałach trwać nawet do 2 godzin, ale z każdym następnym strzałem czas czyszczenia będzie ulegał skróceniu. Następny krok polega na usuwaniu resztek rozpuszczalnika, przepychając szmatkę zwilżoną w solvencie i szczotkując lufę ponownie 3–5 razy w tę i z powrotem. Resztki czyszczenia usuwamy przepchnięciem 2–3 suchych szmatek. Nasza lufa jest teraz gotowa do oddania następnego strzału. Ten sposób czyszczenia powinien być powtarzany przy następnych 50 strzałach, w odstępach co 5 strzałów. Taką samą procedurę powinniśmy zastosować względem broni używanej, która nigdy nie została w ten sposób przygotowana do użycia.

Przestrzelaną według zaleceń broń myśliwską czyścimy po maksymalnie 20 strzałach, według następującego scenariusza. Przez fałszywy zamek wprowadzony w komorę broni przepychamy wyciorem 3 szmatki zamoczone w solvencie. Dla każdego oddanego strzału szczotkujemy w obie strony, 10 razy wystarczy. Po zakończonym szczotkowaniu przepychamy przez lufę dwie szmatki, pierwszą zwilżoną benzyną ekstrakcyjną, drugą na sucho. Następnie powtarzamy całą procedurę jeszcze raz. Kolejny krok to wprowadzenie suchej szmatki przez fałszywy zamek, ale tylko do punktu początku lufy – powinniśmy poczuć zdecydowany opór w momencie wpychania szmatki w stożek przejściowy. Od końca lufy wpuszczamy olej, np. Balistol czy WD-40. Po 2–3 minutach przepychamy przez lufę pozostawioną w stożku przejściowym szmatkę (pamiętajmy, by podłożyć coś pod lufę, celem uniknięcia zabrudzeń oraz o wytarciu wylotu lufy). O ile zamierzamy korzystać z broni w następnych dniach, przepychamy dwie kolejne suche szmatki, aby uniknąć tzw. strzału olejowego. Jeśli broń odkładamy do szafy na dłużej, ostatnią czynność wstrzymujemy do czasu następnego strzelania.

Czysta lufa jest podstawą precyzyjnego strzelania, w tym również celnego strzelania myśliwskiego. Jest zatem podstawowym wskaźnikiem, czy marne wyniki na tarczy to wina kiepskiego sprzętu, czy też niechlujnego obchodzenia się z jednostką. Z lufy, która „sieje”, bo jest dosłownie splaterowana tombakiem, często po żmudnym czyszczeniu udaje się osiągnąć wyniki, których nie powstydziłyby się egzemplarze ze zdecydowanie wyższej półki. Wprawdzie cały proces czyszczenia na początku wydaje się niezwykle skomplikowany, ale już po pierwszych próbach układa się w logiczną całość, w której jedna czynność wynika z poprzedniej. Po krótkim czasie staje się nawykiem i przestaje być przysłowiową „kulą u nogi”. Zwłaszcza jeśli potwierdzenie jego słuszności widzimy na tarczy i w łowisku.

Marek Vostry

Wiele firm produkujących broń zakłada ostatnimi czasy własne centra rusznikarskie, zwane na podobieństwo oddziałów firm samochodowych – centrami tuningowymi.

Zaczęło się od sportowej broni krótkiej, ze słynnym Performance Center firmy Smith & Wesson na czele. SIG-Sauer podchwycił pomysł, robiąc w zeszłym roku swój Mastershop, ale poszedł też krok dalej, tworząc analogiczne fabryczne centrum „rasowania” broni długiej. A właściwie otwierając nowy dział w katalogu – Sauer Individual. Dział przeznaczony dla najbardziej wymagających klientów, myśliwych o wysokiej świadomości estetycznej, jednocześnie hołdujących europejskiej łowieckiej tradycji. Broń linii Sauer Individual cechuje piękno wykonania i precyzja mechaniczna, stanowi ona żywy przykład artystycznego rzemiosła użytkowego w najlepszym stylu.

W dziale Sauer Individual firma z Eckenförde połączyła rusznikarską perfekcję techniczną z niejako krawiecką personalizacją produktu – mamy tu broń robioną na obstalunek, jak szyty na miarę garnitur czy smoking. Dotyczy to nie tylko zdobienia, rzeczy w sumie oczywistej i w miarę łatwej do wykonania, ale także wszelkich pozostałych kwestii mechanicznych i konstrukcyjnych. Szczególnie predestynowany do takiego tuningu jest model S 202, dzięki swej modułowej konstrukcji i dzielonej osadzie. Według filozofii firmy, to nie myśliwy ma się dopasować do broni, tylko odwrotnie: broń powinna być dopasowana do myśliwego. W Sauerze Individual dostosowuje się wszystko, każdy detal i szczegół. Można zmieniać długość lufy, jej profil przekroju poprzecznego (na przykład na oktagonalny, czyli ośmiokątny), zamontować hamulce wylotowe, czy zrobić porting lufy. Spust może być ustawiony na ciężar nawet 1000 G, przy wyłączonym przyspieszniku (!). Możliwe są także dodatkowe, ręcznie wykonywane detale, jak na przykład hak na kabłąku spustu, pomocny dla podparcia palca. Każda broń jest jak odciski palców późniejszego właściciela, który zresztą może w pewnym sensie uczestniczyć w procesie jej tworzenia i zatwierdzać poszczególne etapy budowy.

Na osady broni serii Individual przeznacza się wyłącznie najlepsze kawałki szlachetnych gatunków drewna orzechowego. Każdy ze stuletnich orzechów jest wyjątkowy, każdy cieszy oczy soczystym, głębokim połyskiem i każdy obdarza sztucer charakterem i klimatem dawnych czasów. Każda osada jest wykonywana według wymagań i wymiarów klienta, uwzględnia wysokość i długość ramienia, ale także ulubioną pozycję strzelecką. Przede wszystkim jego oczekiwania estetyczne i osobisty zmysł piękna. Trochę górnolotnie można powiedzieć, że właśnie w połączeniu szlachetnego drewna i stali odbija się jak w zwierciadle zjednoczenie człowieka z naturą, czyli to, co jest esencją europejskiego łowiectwa.

Jednak to tak naprawdę grawerunki na broni czynią ją unikalną. Pilnie strzeżona tradycja, mistrzowska sztuka grawerowania, jest w Sauerze kultywowana od stuleci (warto przypomnieć, że firma powstała w 1751 roku, czyli ponad 250 lat temu!) i przechodzi z pokolenia na pokolenie. W naszych wariackich czasach pośpiechu i wiecznego braku czasu grawerowane dekoracje, tworzone z pietyzmem niekiedy przez długie tygodnie, gwarantują zachowanie ceny i unikalności broni – staje się ona czymś w rodzaju lokaty kapitału. Poświęcenie, z jakim są wykonywane pracochłonne detale rysunku, mistrzostwo wyobraźni graficznej oraz osiągnięta wiedza o myśliwskich tradycjach zapewnia każdemu grawerunkowi status małego dzieła sztuki.

Srebrne i złote inkrustacje oraz świetnie narysowane figury zwierząt dodają ducha artyzmu i zapewniają sztucerom dystyngowany wygląd, niezależnie, czy wyobraźnia artysty kieruje go ku klasycznym polowaniom europejskim, czy ku egzotycznym safari. Żywe obrazy myśliwskich scen, ich delikatny ornament na stalowym tle, to jest to, w czym Sauer jest wyśmienity. To jego wkład w kulturę materialną i historię tradycji łowieckiej.

Specjalnym rodzajem wykonania powierzchniowej obróbki części metalowych, bardzo obecnie modnym, jest proces utwardzania płomieniowego, który w broni Sauer Individual nosi nazwę Magma. To wprost wymarzona dla opisywanej linii wyrobów technika, bo sam proces wykonania jest unikalny. Nie ma dwóch takich samych kawałków metalu poddanych obróbce płomieniowej, każdy jest inny i oryginalny. Co więcej, zawsze można znaleźć na nim fragmenty jeszcze nieodkryte i wciąż od nowa zachwycające. Gwałtowna gra płomieni, wulkaniczna zmiana od błękitu po złoto, zieleń i żółć pozwalają naszym oczom wciąż na nowo wędrować po tym niepowtarzalnym kawałku metalu, jakim jest komora zamkowa sztucera w wersji Magma. W odmianie z dodatkowym zdobieniem grawerskim nosi ona nazwę Heritage.

Zespół tworzący linię broni Sauer Individual tworzą ludzie, którzy sami są zapalonymi myśliwymi. Wiedzą, jak się zachować prawidłowo w konkretnych sytuacjach na polowaniu i w efekcie mogą łatwiej zaprojektować odpowiednie rozwiązania techniczne. Zbierane są także uwagi od doświadczonych myśliwych niemieckich i zagranicznych, co dodatkowo wzbogaca doświadczenia i pomaga chwytać inspiracje przy projektowaniu broni. Firma Sauer & Sohn miała szczęście, że udało się jej zgromadzić świetny zespół fachowców, którzy stworzyli niemal artystyczny zespół, zdolny wykonać w stali i drewnie każdą bez mała zachciankę czy marzenie klienta. Trzon owego zespołu stanowią: grawerzy – mistrz grawerski Peter Ewald, Kathrin Greiner-Haas, Wolfgang Woizekowski i Hendrich Frühauf, snycerz – Sven Kopatz oraz rusznikarze – mistrz rusznikarski Frank Knittel, Wolfgang Richter i Jörg Taubert.

Technologia stosowana przez zakłady Sauer tworzy najlepsze zaplecze dla specjalizacji broni, od stopki kolby po wylot lufy. Razem z nowymi kalibrami, jakie są dostępne w broni linii Individual, otwiera to przed myśliwymi nowe horyzonty i nowe możliwości działania. Wyjątkowość egzemplarza broni i jego elegancka finezja podkreślają oddanie łowieckiej pasji i kompetencję właściciela broni. Aby myśliwy i broń mogli stanowić jedność, także w sensie psychicznym.
Na tegorocznych targach IWA & OutdoorClassic 2006 dużą część powierzchni stoiska firmy J.P. Sauer & Sohn GmbH zajmowała ekspozycja pięknej broni serii Sauer Individual. Część tej prezentacji można obejrzeć na zdjęciach.

Jarosław Lewandowski

„Amerykański nabój, kaliber 30, model 1906”, „springfield” zgodnie z jego pełną nazwą, obchodzi w tym roku swoje setne urodziny. Amerykanie mawiają, że „nie ma takich rzeczy, których człowiek nie mógłby znieść, gdy ma się setkę dolarów i trzydzieści zero sześć”.
Wśród wszystkich współczesnych nowinek, takich jak rodzina pocisków WSM (Winchester Short Magnum) WSSM (Winchester Super Short Magnum) oraz UM (Ultra Magnum), czy SAUM (Short Action Ultra Magnum), łatwo zapomnieć o starym poczciwym .30-06. Tymczasem od momentu powstania ten klasyczny dziś nabój zrobił olbrzymią karierę, a jego popularność trwa nieprzerwanie. Obecnie na rynkach zarówno europejskim, jak i amerykańskim, znajduje się bardzo bogata oferta pocisków do tego właśnie kalibru, począwszy od najprostszych półpłaszczowych, po najnowsze osiągnięcia w tej dziedzinie, jak choćby Naturalis, Impala czy Jaguar.
W porównaniu z nabojami produkowanymi w latach 1903–1906 wraz z postępem w badaniach naukowych i nowymi osiągnięciami w dziedzinie chemii i fizyki, kaliber .30-06 przeszedł ogromną metamorfozę. Cel był prosty: chodziło o uzyskanie możliwie najlepszych parametrów strzeleckich.
„Kaliber .30/06 był testowany przez bez mała sto lat, pewnie zasiadając na tronie jako królowa amerykańskich kalibrów, z każdym rokiem coraz doskonalsza.” Jim Carmichel, Outdoor Life

Cel – uniwersalność

Kaliber .30-06 Springfield oficjalnie narodził się sto lat temu, chociaż przygotowania i próby rozpoczęły się wcześniej. Ówczesnym konstruktorom wojskowym przyświecał jasny cel – zwiększenie szybkostrzelności, niezawodności, a także wyprodukowanie w miarę uniwersalnej amunicji, do używania w każdych warunkach. Rozwiązano to konstruując równolegle broń powtarzalną z magazynkiem pozwalającym na oddanie kilku strzałów w krótkim czasie. Zaletą repetierów była od samego początku celność, a długa lufa sprzyjała dalekim i precyzyjnym strzałom. Jednak zasadniczym problemem było wyprodukowanie skutecznej i nowoczesnej amunicji.

Odkąd pojawił się na amerykańskim rynku, odniósł ogromny sukces, nie tylko ze względu na przywiązanie myśliwych do własnej amunicji, ale również dzięki doskonałym rozwiązaniom technicznym. Nabój przyjął się bardzo szybko, zawdzięczając popularność świetnemu wyważeniu, idealnie dopasowanej mocy, doskonałej precyzji i wszechstronnemu wykorzystaniu. Nieprzypadkowo myśliwi amerykańscy z powodzeniem używali .30-06 do łowów na zwierzynę drobną, jak kojoty, świstaki i lisy, a także na grubą: jelenie, łosie i niedźwiedzie.
„.30-06 Springfield jest najbardziej uniwersalnym kalibrem, jaki kiedykolwiek stworzono.” Sam Fadala, Guns magazine
Jednym z najbardziej znanych miłośników tego kalibru był między innymi Ernest Hemingway. Z opisów jego afrykańskich łowów dowiadujemy się, że z powodzeniem polował z .30-06 na bawoły, korzystając właśnie z amunicji Winchester, z pociskami typu Silvertip o masie 220 granów (l grain = 0,0648 grama). Warto dodać, że z karabinu .30-06 Springfield w wersji wojskowej korzystał także prezydent Theodore Roosevelt podczas swojego afrykańskiego safari trwającego od marca 1909 r. do marca 1910.

USA kontra Niemcy

Amunicja do tego kalibru ma interesującą historię, gdyż skonstruowana została prawie równolegle z niemieckim nabojem wojskowym kalibru 8 mm. W fachowej prasie amerykańskiej twierdzi się, że twórcy amunicji do Springfielda wykorzystali jako wzór nabój do karabinu 30-40 Krag. W opinii innych znawców tematu konstruktorzy amunicji powtórzyli rozwiązania techniczne najnowocześniejszego w tym czasie naboju niemieckiego do Mausera o kalibrze 8 mm, nie bez przyczyny uważanego za konstrukcję genialną.
Nowy nabój po raz pierwszy zaprezentowano w 1903 roku wraz z pierwszym modelem karabinu Springfielda (przypomnijmy, że we współcześnie używanym oznaczeniu druga liczba oznacza końcówkę roku wprowadzenia tego kalibru do użytku, a więc rok 1906). Ta pierwsza wersja naboju charakteryzowała się łuską bardzo podobną do naboju niemieckiego; o długości 65 mm z pociskiem wojskowym FMJ (pełny płaszcz) o profilu Round Nose i wadze 220 granów oraz o szybkości początkowej 700 m/sek.
W dalszej ewolucji naboju obserwujemy wiele podobieństw do rozwiązań zastosowanych w amunicji do Mausera. Po okresie prób w połowie 1905 roku, po tym jak komisja niemiecka wojskowa przyjęła nowy model amunicji 8×57 z pociskiem lekkim Spitzer o doskonałej balistyce i wadze 154 granów, prawie natychmiast w Ameryce przedstawiono nową konstrukcję naboju, który – trudno uwierzyć, że przypadkiem – zawierał bardzo podobne rozwiązania technicznie. Waga pocisku w przeciwieństwie do wzoru niemieckiego wynosiła 150 gramów. Również prędkość początkowa była imponująca, blisko 900 m/sek. Tak narodził się słynny nabój, który został oznaczony jako kaliber .30 model 1906 i wszedł do historii broni jako .30-06 Springfield.
„I wreszcie .30-06 Springfield, mój wybór jako najlepszy pocisk dwudziestego wieku… punkt odniesienia dla wszystkich rodzajów broni kulowej na zwierzynę grubą.” Layne Simpson, Shooting Times
To był zaledwie początek dziejów tego naboju, kojarzonego dziś niemal wyłącznie z bronią myśliwską, którego rozwój jest jak najściślej związany z historią broni wojskowej. Początek ubiegłego wieku w ogóle należał do niezwykle owocnych w poszukiwaniach nowych rozwiązań konstrukcyjnych i technologicznych. Poszukiwano nowych materiałów do wykonania łusek i pocisków, usiłując uzyskać wysoką precyzję strzału oraz zmniejszyć zużycie lufy. Stosowane początkowo stopy składały się z 85% miedzi i 15% niklu i powodowały poważnie obciążenie lufy i zmniejszenie precyzji. Z czasem wypracowany został nowy stop nazywany „Gilding Metal”, złożony z miedzi i cynku, stając się prawdziwą rewolucją. Gilding Metal jest używany także współcześnie przez większość producentów amunicji, nie przypadkiem przez Sierra Bullets.

Narodziny naboju .30-06 Springfield nie oznaczały końca badań i poszukiwań nowych rozwiązań. Doświadczenia I wojny światowej pozwoliły na wprowadzenie pewnych zasadniczych modyfikacji przez płk. T. Whelena, który zwiększył masę pocisku ze 150 do 172 granów, co przyniosło doskonałe rezultaty, szczególnie w strzelaniu na większe odległości. Opierając się na wskazówkach płk. Whelena, dokonano dalszych ulepszeń, zwiększając masę pocisków do 174 granów i na początku 1925 roku zaprezentowano nowy nabój wojskowy .30-06 oznaczony symbolem M-l o doskonałych wówczas parametrach, tj. o prędkości początkowej pocisku 800 m/sek. Mimo tych świetnych osiągnięć w 1939 roku wprowadzono dalsze ulepszenia naboju w postaci zmniejszenia masy pocisku do 150 granów, zwężając kształt naboju z płaszczem Gilding Metal i zachowując typ FJM spitzer, co w rezultacie podniosło prędkość początkową pocisku. Tak przebiegały, naturalnie w pewnym skrócie, wojskowe dzieje naboju.

Na każdego zwierza

Z czasem kaliber .30-06 Springfield zdobył uznanie wśród amerykańskich myśliwych. Prawdziwy chrzest „bojowy” przeszedł w warunkach afrykańskich. Amunicja sprawdzała się doskonale w polowaniach na antylopy i na zwierzynę średnią, chociaż jak wiemy, Hemingway kładł z tego kalibru także bawoły. W Europie, tradycyjnie przywiązanej do własnych rozwiązań, dzięki właściwościom i osiągom, .30-06 bardzo szybko zyskał uznanie. Firmy, takie jak Mannlicher-Schoenauer i Mauser, zaczęły produkować broń o kalibrze Springfielda, obok słynnych 6,5×57 i 7×64. Jego doskonałe możliwości potwierdziły się w polowaniach na niemal każdą zwierzynę europejską, od sarny, przez dziki i jelenie, aż po łosie.
„Nie ma takiego zwierza, który byłby zbyt duży, by położyć go jednym strzałem .30-06. Zwyciężając wojny i zdobywając serca myśliwych, nieśmiertelny .30-06 pozostaje najpopularniejszym pociskiem wszechczasów.” Wayne van Zwoll, Sports Afield
Dziś każda szanująca się firma produkująca amunicję obowiązkowo posiada w swojej ofercie kilka rodzajów pocisków używanych do produkcji naboi .30-06. Prym wiodą tutaj europejscy producenci, których oferta w wyborze rodzaju amunicji zdaje się być naprawdę imponująca – biorąc pod uwagę fakt, że nie jest to kaliber europejski. Mimo swojego wieku jubilat ma się więc całkiem dobrze i na wiele lat pozostanie jednym z najbardziej popularnych kalibrów wszechczasów.

Jarosław Czekaj

Ornamenty na broni myśliwskiej często zapierają dech w piersiach. Wyrafinowane dzieła mistrzów grawerskich sprawiają częstokroć, że strzelba z poziomu produktu fabrycznego zostaje wyniesiona do rangi dzieła sztuki.

Jak to się dzieje, że niektóre egzemplarze współczesnej broni myśliwskiej osiągają cenę przekraczającą wartość nowego auta, a nierzadko nawet nowego domu? W zdecydowanej większości przypadków odpowiedzi na to pytanie należy szukać w szczegółach, na przykład w grawerunku. Współczesne pracownie wykonują typowy grawerunek broni w czasie około 150 godzin pracy. Zauważalna poprawa szczegółów i detali wymaga dodatkowo około 300–400 godzin. Najwyższa jakość granicząca z artyzmem osiągana jest w czasie około 600–1000 godzin pracy. Niektóre projekty wymagają jednak grubo powyżej 1000 godzin – rezultat będzie wówczas spektakularny, a ceny zdobionych w ten sposób jednostek broni większość z nas przyprawią o zawrót głowy.

Od magii do „high-tech”

Ozdabianie broni znane jest od najdawniejszych czasów. Ornamenty miały charakter magiczny. Zapewniały skuteczność w walce i podczas łowów. Ta potrzeba dialogu z mocami przyrody poprzez magię dała asumpt do tworzenia pierwszych form artystycznego wyrazu. Opisowi tarczy Achillesa Homer poświęcił więcej miejsca i poetyckiego geniuszu niż niejednemu pojedynkowi pomiędzy herosami pod Troją. Ten szczególny związek wojownika z jego bronią przetrwał do dziś, w postaci nadawania tym przedmiotom osobistego piętna, częstokroć w postaci zamawianego, bardzo „osobistego” ornamentu. Zaowocowało to w przypadku broni myśliwskiej, powstaniem charakterystycznych technik grawerunku łączących w sobie maestrię sztuki plastycznej z najnowszymi osiągnięciami technologii laserowej.
Ręczna produkcja broni z natury rzeczy zapewnia niepowtarzalność i indywidualny charakter każdej wyprodukowanej jednostki. W dzisiejszych czasach prym wiedzie jednak masowa produkcja seryjna. Nic więc dziwnego, że przyrodzona nam potrzeba indywidualizacji skutkuje ogromnym zainteresowaniem współczesnymi możliwościami grawerunku. Realistyczne sceny myśliwskie, bogate ornamenty roślinne i zwierzęce, napisy, inkrustacje, wszystkie te elementy cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem współczesnych myśliwych.

Wachlarz możliwości dekoracyjnych jest bardzo szeroki. Może to być dla przykładu: rzeźbienie łoża, rzeźbienie lub grawerunek stopki, zdobienia na osłonie uchwytu, grawerunek na baskili i pokrywach zamka, rączek zamka i lewarów, grawerunek kabłąka, kurków, klucza i bezpiecznika, grawerunek luf przy baskili i na wylocie. Dla dopełnienia obrazu wspomnieć jeszcze należy o różnych technikach wykończenia powierzchni metalowych – od chromowania, polerowania, przez matowienia i czernienia, aż po opalizowania i pokrycie specjalnymi farbami.

Warsztat grawera

Podstawowe wyposażenie pracowni grawerskiej stanowią dłuta, rylce i młotki. Ostrza wykonujące na metalu odpowiednie rysy i punkty, składające się potem na ostateczny rysunek, wymagają specjalistycznego ostrzenia. Do różnych technik, materiałów i kolejnych etapów prac stosowane są różne kształty ostrzy, np. inny kształt wymagany jest przy wycinaniu arabeskowych krzywizn, a inny przy cieniowaniu tła. Często konieczne są dodatkowo szkła powiększające, lupy, a w wielu przypadkach również mikroskopy.
Jedną z najmniej kosztownych i powszechnych technik zdobienia jest grawerunek przemysłowy. Jest to proces, w którym elementy broni dekorowane są już na etapie produkcji. Ten rodzaj grawerunku w zasadzie nigdy nie zyskuje zainteresowania kolekcjonerów i w praktyce nie ma wielkiego wpływu na wartość broni.
Dekoracje przemysłowe nigdy nie są w stanie zbliżyć się pod względem jakości, charakteru i ogólnego wrażenia do którejkolwiek z tradycyjnych ręcznych metod grawerunku. Podstawowymi narzędziami grawera są odpowiednio profilowane dłuto i młotek. Za ich pomocą wykonywane są najbardziej rozpowszechnione i prawdopodobnie najstarsze techniki. Linie składające się na ostateczny rysunek są praktycznie wykuwane. Trzeba jednak pamiętać, że mimo pozornej prostoty i łatwości, do uzyskania zadowalającego efektu wymagane są ogromne umiejętności i doświadczenie.
Trudniejszą techniką jest ręczne wycinanie linii za pomocą samego dłuta lub rylca. Metoda ta wymaga ogromnego wyczucia właściwego nacisku i umiejętności równomiernego rozkładu siły podczas wycinania długich linii. To zdecydowanie trudniejsza technika, zwłaszcza przy wycinaniu krzywizn, np. arabesek, kiedy to materiał powinien być podawany wprost pod ostrze rylca. Jeden fałszywy ruch, jeden „poślizg” potrafi zniweczyć wielogodzinną pracę, niszcząc gotowe już fragmenty zdobienia. Zastosowanie tej techniki w zdobieniu broni wymaga dużego doświadczenia i ogromnego wyczucia.
Wielu grawerów sięga po nowoczesne zdobycze techniki, stosując narzędzia pneumatyczne. Zastępują one konieczność stosowania tradycyjnego młotka, umożliwiając stosowanie wymiennych dłut i rylców. Oczywista przewaga tej techniki leży w możliwości regulacji liczby uderzeń wywoływanych strumieniem sprężonego powietrza (od 3 do 30 tysięcy uderzeń na minutę) oraz ich siły, a także w poprawie kontroli nad polem pracy grawera przez uwolnienie jednej z rąk. Mówi się, że wystarczy raz spróbować dobrodziejstwa tego typu urządzeń, by już nigdy nie wrócić do tradycyjnego zestawu – młotek i dłuto. Doświadczeni grawerzy łączą jednak ze sobą wszystkie techniki w zależności od potrzeb związanych z konkretnym projektem.
Szczególną popularnością cieszą się inkrustacje srebrem, złotem czy platyną, polegające na wpuszczaniu metali szlachetnych w zdobioną powierzchnię. Bardzo często stosuje się tzw. damaskinaż, czyli inkrustowanie przedmiotów metalowych złotym lub srebrnym drutem – tak tworzone są np. złocenia wokół wylotu luf, ramki wokół krawędzi komory zamkowej itp. Bardzo popularną metodą zdobniczą jest relief, polegający na usuwaniu materiału wokół tworzonego motywu.

Technika „bulino”

Coraz powszechniej uważa się, że najwspanialszą ze stosowanych obecnie technik grawerskich jest tzw. bulino, stanowiące ukoronowanie mistrzostwa sztuki grawerskiej. Technika ta pozwala uzyskać efekt cieni i półcieni oraz oddaje wrażenie dynamiki ruchu. Jej prawidłowe zastosowanie pozwala na tworzenie wysoce kontrastowych obrazów. Niewyobrażalny stopień szczegółowości wymaga zarysowania setek tysięcy, często wielu milionów punktów. Powstałe na powierzchni metalu mikropunkciki modyfikują odbicie światła i jego absorpcje, tworząc złudzenie wielu odcieni szarości, tworzących kontrast obrazu. Normalna czarno-biała fotografia daje się zdefiniować 16 stopniami szarości. Oko ludzkie jest w stanie rozróżnić od 8 do 12 stopni. Metal stanowi znacznie większe wyzwanie. Mistrzowskie wykorzystanie techniki bulino zaczyna się od umiejętności tworzenia 4 stopni szarości, a barierę możliwości stanowi ósmy stopień. Słowem, technika ta stosowana przez mistrzów jest w stanie przenosić obrazy z fotograficzną niemal dokładnością!
Odmianą „punktowej” techniki bulino jest metoda „liniowa”. Zamiast punktów kreślone są wówczas delikatne linie, których natężenie oraz wzajemne nakładanie się definiuje kształty i krawędzie oraz tonuje oświetlenie obrazu. Można powiedzieć, że jest to szczególna odmiana szrafowania (kreskowania), czyli sposobu oddawania kolorów lub stopni szarości za pomocą cienkich, równoległych lub krzyżujących się kresek.

Bulino jest techniką, która najbardziej ze wszystkich wymaga zdolności artystycznych, w szczególności rysunku i grafiki oraz umiejętności gry światłocieniem. Wszystko po to, by na niewielkim fragmencie pokrywy zamka czy baskili odtworzyć scenę łowiecką czy fotografię życiowego pokotu. Nie może być tu mowy o zwykłym kopiowaniu – trzeba zmienić skalę, proporcje, perspektywę, światło itd. Nic więc dziwnego, że sceny tworzone tą techniką wymagają ogromnej cierpliwości zarówno zleceniodawcy, jak również twórcy.

Technika ta jest zdecydowanie najbardziej pracochłonną i najtrudniejszą z technik grawerskich. O stopniu jej trudności i wyrafinowania świadczy choćby fakt, iż w Europie wykonuje ją zaledwie kilkanaście pracowni, a w naszym kraju tylko jedna – pracownia Piotra Gnypa w Jaworznie. Siłą rzeczy bulino w swojej naturze przypisane jest do najbardziej luksusowej broni palnej i do najbardziej wymagającego odbiorcy.

Nie wszystkie z opisanych technik grawerunku wiążą się z wysokimi kosztami. Broń opuszczająca fabrykę w przytłaczającej większości skierowana jest do bezimiennego, masowego odbiorcy. Szczególny związek, jaki łączy myśliwego z jego strzelbą, wymaga nadania jej niepowtarzalnego, osobistego piętna choćby w postaci inicjału lub subtelnego ornamentu. Naprawdę warto!

Paweł Bombik

mip                                                                                                                      2011-02-01

Parlament uchwalił, a prezydent podpisał zmiany w ustawie o broni, o które środowisko strzeleckie walczyło od lat. Dzięki nim łatwiej będzie otrzymać zezwolenie na pistolet czy karabin. Policję niepokoi część przepisów – pisze tygodnik „Polityka”.

Policja będzie musiała wydać pozwolenie, jeśli osoba składająca wniosek przedstawi ważną przyczynę, dla której stara się o broń i jeśli nie będzie przy tym stanowiła zagrożenia dla siebie i „porządku publicznego” (nie może być też karana za przestępstwo karne lub skarbowe, w tym także jazdę po pijanemu) – pisze „Polityka”.

Jakie są te „ważne powody”?

To między innymi „stałe, realne i ponadprzeciętne zagrożenie życia, zdrowia lub mienia”. Policjanci będą wydawali zgody na posiadanie broni członkom klubów sportowych, w których można trenować strzelectwo, stowarzyszeń zajmujących się kolekcjonowaniem broni oraz – co jest zupełną nowością – członkom grup rekonstrukcyjnych (czyli np. odgrywającym role partyzantów albo dzielnych powstańców przy każdej większej rocznicy państwowej).

Ze spadku, darowizny, albo jako wyróżnienie

Sporo kontrowersji budzi przepis, mówiący o tym, że zezwolenie będzie otrzymywał każdy, kto otrzymał broń w drodze spadku, darowizny lub jako wyróżnienie. Ten przepis nie podoba się policji. O ile kwestie spadku nie wywołują większych emocji – bo dzięki temu broń będą mogli posiadać na przykład ci, którzy otrzymali ją jako rodzinną pamiątkę – to już przekazywanie broni w drodze darowizny i wyróżnień niektórzy uważają za prostą drogę do nadużyć.

Broń, na którą potrzebne jest zezwolenie, będzie można kupować także przez internet.

Koło Łowieckie ,,RARÓG" w Warszawie Strona oparta na WordPress i motywie Adventure by Eric Schwarz
MocneLinki Autoalarmy

Koło Łowieckie ,,RARÓG" w Warszawie

dbamy o przyrodę