Wiele firm produkujących broń zakłada ostatnimi czasy własne centra rusznikarskie, zwane na podobieństwo oddziałów firm samochodowych – centrami tuningowymi.

Zaczęło się od sportowej broni krótkiej, ze słynnym Performance Center firmy Smith & Wesson na czele. SIG-Sauer podchwycił pomysł, robiąc w zeszłym roku swój Mastershop, ale poszedł też krok dalej, tworząc analogiczne fabryczne centrum „rasowania” broni długiej. A właściwie otwierając nowy dział w katalogu – Sauer Individual. Dział przeznaczony dla najbardziej wymagających klientów, myśliwych o wysokiej świadomości estetycznej, jednocześnie hołdujących europejskiej łowieckiej tradycji. Broń linii Sauer Individual cechuje piękno wykonania i precyzja mechaniczna, stanowi ona żywy przykład artystycznego rzemiosła użytkowego w najlepszym stylu.

W dziale Sauer Individual firma z Eckenförde połączyła rusznikarską perfekcję techniczną z niejako krawiecką personalizacją produktu – mamy tu broń robioną na obstalunek, jak szyty na miarę garnitur czy smoking. Dotyczy to nie tylko zdobienia, rzeczy w sumie oczywistej i w miarę łatwej do wykonania, ale także wszelkich pozostałych kwestii mechanicznych i konstrukcyjnych. Szczególnie predestynowany do takiego tuningu jest model S 202, dzięki swej modułowej konstrukcji i dzielonej osadzie. Według filozofii firmy, to nie myśliwy ma się dopasować do broni, tylko odwrotnie: broń powinna być dopasowana do myśliwego. W Sauerze Individual dostosowuje się wszystko, każdy detal i szczegół. Można zmieniać długość lufy, jej profil przekroju poprzecznego (na przykład na oktagonalny, czyli ośmiokątny), zamontować hamulce wylotowe, czy zrobić porting lufy. Spust może być ustawiony na ciężar nawet 1000 G, przy wyłączonym przyspieszniku (!). Możliwe są także dodatkowe, ręcznie wykonywane detale, jak na przykład hak na kabłąku spustu, pomocny dla podparcia palca. Każda broń jest jak odciski palców późniejszego właściciela, który zresztą może w pewnym sensie uczestniczyć w procesie jej tworzenia i zatwierdzać poszczególne etapy budowy.

Na osady broni serii Individual przeznacza się wyłącznie najlepsze kawałki szlachetnych gatunków drewna orzechowego. Każdy ze stuletnich orzechów jest wyjątkowy, każdy cieszy oczy soczystym, głębokim połyskiem i każdy obdarza sztucer charakterem i klimatem dawnych czasów. Każda osada jest wykonywana według wymagań i wymiarów klienta, uwzględnia wysokość i długość ramienia, ale także ulubioną pozycję strzelecką. Przede wszystkim jego oczekiwania estetyczne i osobisty zmysł piękna. Trochę górnolotnie można powiedzieć, że właśnie w połączeniu szlachetnego drewna i stali odbija się jak w zwierciadle zjednoczenie człowieka z naturą, czyli to, co jest esencją europejskiego łowiectwa.

Jednak to tak naprawdę grawerunki na broni czynią ją unikalną. Pilnie strzeżona tradycja, mistrzowska sztuka grawerowania, jest w Sauerze kultywowana od stuleci (warto przypomnieć, że firma powstała w 1751 roku, czyli ponad 250 lat temu!) i przechodzi z pokolenia na pokolenie. W naszych wariackich czasach pośpiechu i wiecznego braku czasu grawerowane dekoracje, tworzone z pietyzmem niekiedy przez długie tygodnie, gwarantują zachowanie ceny i unikalności broni – staje się ona czymś w rodzaju lokaty kapitału. Poświęcenie, z jakim są wykonywane pracochłonne detale rysunku, mistrzostwo wyobraźni graficznej oraz osiągnięta wiedza o myśliwskich tradycjach zapewnia każdemu grawerunkowi status małego dzieła sztuki.

Srebrne i złote inkrustacje oraz świetnie narysowane figury zwierząt dodają ducha artyzmu i zapewniają sztucerom dystyngowany wygląd, niezależnie, czy wyobraźnia artysty kieruje go ku klasycznym polowaniom europejskim, czy ku egzotycznym safari. Żywe obrazy myśliwskich scen, ich delikatny ornament na stalowym tle, to jest to, w czym Sauer jest wyśmienity. To jego wkład w kulturę materialną i historię tradycji łowieckiej.

Specjalnym rodzajem wykonania powierzchniowej obróbki części metalowych, bardzo obecnie modnym, jest proces utwardzania płomieniowego, który w broni Sauer Individual nosi nazwę Magma. To wprost wymarzona dla opisywanej linii wyrobów technika, bo sam proces wykonania jest unikalny. Nie ma dwóch takich samych kawałków metalu poddanych obróbce płomieniowej, każdy jest inny i oryginalny. Co więcej, zawsze można znaleźć na nim fragmenty jeszcze nieodkryte i wciąż od nowa zachwycające. Gwałtowna gra płomieni, wulkaniczna zmiana od błękitu po złoto, zieleń i żółć pozwalają naszym oczom wciąż na nowo wędrować po tym niepowtarzalnym kawałku metalu, jakim jest komora zamkowa sztucera w wersji Magma. W odmianie z dodatkowym zdobieniem grawerskim nosi ona nazwę Heritage.

Zespół tworzący linię broni Sauer Individual tworzą ludzie, którzy sami są zapalonymi myśliwymi. Wiedzą, jak się zachować prawidłowo w konkretnych sytuacjach na polowaniu i w efekcie mogą łatwiej zaprojektować odpowiednie rozwiązania techniczne. Zbierane są także uwagi od doświadczonych myśliwych niemieckich i zagranicznych, co dodatkowo wzbogaca doświadczenia i pomaga chwytać inspiracje przy projektowaniu broni. Firma Sauer & Sohn miała szczęście, że udało się jej zgromadzić świetny zespół fachowców, którzy stworzyli niemal artystyczny zespół, zdolny wykonać w stali i drewnie każdą bez mała zachciankę czy marzenie klienta. Trzon owego zespołu stanowią: grawerzy – mistrz grawerski Peter Ewald, Kathrin Greiner-Haas, Wolfgang Woizekowski i Hendrich Frühauf, snycerz – Sven Kopatz oraz rusznikarze – mistrz rusznikarski Frank Knittel, Wolfgang Richter i Jörg Taubert.

Technologia stosowana przez zakłady Sauer tworzy najlepsze zaplecze dla specjalizacji broni, od stopki kolby po wylot lufy. Razem z nowymi kalibrami, jakie są dostępne w broni linii Individual, otwiera to przed myśliwymi nowe horyzonty i nowe możliwości działania. Wyjątkowość egzemplarza broni i jego elegancka finezja podkreślają oddanie łowieckiej pasji i kompetencję właściciela broni. Aby myśliwy i broń mogli stanowić jedność, także w sensie psychicznym.
Na tegorocznych targach IWA & OutdoorClassic 2006 dużą część powierzchni stoiska firmy J.P. Sauer & Sohn GmbH zajmowała ekspozycja pięknej broni serii Sauer Individual. Część tej prezentacji można obejrzeć na zdjęciach.

Jarosław Lewandowski

„Amerykański nabój, kaliber 30, model 1906”, „springfield” zgodnie z jego pełną nazwą, obchodzi w tym roku swoje setne urodziny. Amerykanie mawiają, że „nie ma takich rzeczy, których człowiek nie mógłby znieść, gdy ma się setkę dolarów i trzydzieści zero sześć”.
Wśród wszystkich współczesnych nowinek, takich jak rodzina pocisków WSM (Winchester Short Magnum) WSSM (Winchester Super Short Magnum) oraz UM (Ultra Magnum), czy SAUM (Short Action Ultra Magnum), łatwo zapomnieć o starym poczciwym .30-06. Tymczasem od momentu powstania ten klasyczny dziś nabój zrobił olbrzymią karierę, a jego popularność trwa nieprzerwanie. Obecnie na rynkach zarówno europejskim, jak i amerykańskim, znajduje się bardzo bogata oferta pocisków do tego właśnie kalibru, począwszy od najprostszych półpłaszczowych, po najnowsze osiągnięcia w tej dziedzinie, jak choćby Naturalis, Impala czy Jaguar.
W porównaniu z nabojami produkowanymi w latach 1903–1906 wraz z postępem w badaniach naukowych i nowymi osiągnięciami w dziedzinie chemii i fizyki, kaliber .30-06 przeszedł ogromną metamorfozę. Cel był prosty: chodziło o uzyskanie możliwie najlepszych parametrów strzeleckich.
„Kaliber .30/06 był testowany przez bez mała sto lat, pewnie zasiadając na tronie jako królowa amerykańskich kalibrów, z każdym rokiem coraz doskonalsza.” Jim Carmichel, Outdoor Life

Cel – uniwersalność

Kaliber .30-06 Springfield oficjalnie narodził się sto lat temu, chociaż przygotowania i próby rozpoczęły się wcześniej. Ówczesnym konstruktorom wojskowym przyświecał jasny cel – zwiększenie szybkostrzelności, niezawodności, a także wyprodukowanie w miarę uniwersalnej amunicji, do używania w każdych warunkach. Rozwiązano to konstruując równolegle broń powtarzalną z magazynkiem pozwalającym na oddanie kilku strzałów w krótkim czasie. Zaletą repetierów była od samego początku celność, a długa lufa sprzyjała dalekim i precyzyjnym strzałom. Jednak zasadniczym problemem było wyprodukowanie skutecznej i nowoczesnej amunicji.

Odkąd pojawił się na amerykańskim rynku, odniósł ogromny sukces, nie tylko ze względu na przywiązanie myśliwych do własnej amunicji, ale również dzięki doskonałym rozwiązaniom technicznym. Nabój przyjął się bardzo szybko, zawdzięczając popularność świetnemu wyważeniu, idealnie dopasowanej mocy, doskonałej precyzji i wszechstronnemu wykorzystaniu. Nieprzypadkowo myśliwi amerykańscy z powodzeniem używali .30-06 do łowów na zwierzynę drobną, jak kojoty, świstaki i lisy, a także na grubą: jelenie, łosie i niedźwiedzie.
„.30-06 Springfield jest najbardziej uniwersalnym kalibrem, jaki kiedykolwiek stworzono.” Sam Fadala, Guns magazine
Jednym z najbardziej znanych miłośników tego kalibru był między innymi Ernest Hemingway. Z opisów jego afrykańskich łowów dowiadujemy się, że z powodzeniem polował z .30-06 na bawoły, korzystając właśnie z amunicji Winchester, z pociskami typu Silvertip o masie 220 granów (l grain = 0,0648 grama). Warto dodać, że z karabinu .30-06 Springfield w wersji wojskowej korzystał także prezydent Theodore Roosevelt podczas swojego afrykańskiego safari trwającego od marca 1909 r. do marca 1910.

USA kontra Niemcy

Amunicja do tego kalibru ma interesującą historię, gdyż skonstruowana została prawie równolegle z niemieckim nabojem wojskowym kalibru 8 mm. W fachowej prasie amerykańskiej twierdzi się, że twórcy amunicji do Springfielda wykorzystali jako wzór nabój do karabinu 30-40 Krag. W opinii innych znawców tematu konstruktorzy amunicji powtórzyli rozwiązania techniczne najnowocześniejszego w tym czasie naboju niemieckiego do Mausera o kalibrze 8 mm, nie bez przyczyny uważanego za konstrukcję genialną.
Nowy nabój po raz pierwszy zaprezentowano w 1903 roku wraz z pierwszym modelem karabinu Springfielda (przypomnijmy, że we współcześnie używanym oznaczeniu druga liczba oznacza końcówkę roku wprowadzenia tego kalibru do użytku, a więc rok 1906). Ta pierwsza wersja naboju charakteryzowała się łuską bardzo podobną do naboju niemieckiego; o długości 65 mm z pociskiem wojskowym FMJ (pełny płaszcz) o profilu Round Nose i wadze 220 granów oraz o szybkości początkowej 700 m/sek.
W dalszej ewolucji naboju obserwujemy wiele podobieństw do rozwiązań zastosowanych w amunicji do Mausera. Po okresie prób w połowie 1905 roku, po tym jak komisja niemiecka wojskowa przyjęła nowy model amunicji 8×57 z pociskiem lekkim Spitzer o doskonałej balistyce i wadze 154 granów, prawie natychmiast w Ameryce przedstawiono nową konstrukcję naboju, który – trudno uwierzyć, że przypadkiem – zawierał bardzo podobne rozwiązania technicznie. Waga pocisku w przeciwieństwie do wzoru niemieckiego wynosiła 150 gramów. Również prędkość początkowa była imponująca, blisko 900 m/sek. Tak narodził się słynny nabój, który został oznaczony jako kaliber .30 model 1906 i wszedł do historii broni jako .30-06 Springfield.
„I wreszcie .30-06 Springfield, mój wybór jako najlepszy pocisk dwudziestego wieku… punkt odniesienia dla wszystkich rodzajów broni kulowej na zwierzynę grubą.” Layne Simpson, Shooting Times
To był zaledwie początek dziejów tego naboju, kojarzonego dziś niemal wyłącznie z bronią myśliwską, którego rozwój jest jak najściślej związany z historią broni wojskowej. Początek ubiegłego wieku w ogóle należał do niezwykle owocnych w poszukiwaniach nowych rozwiązań konstrukcyjnych i technologicznych. Poszukiwano nowych materiałów do wykonania łusek i pocisków, usiłując uzyskać wysoką precyzję strzału oraz zmniejszyć zużycie lufy. Stosowane początkowo stopy składały się z 85% miedzi i 15% niklu i powodowały poważnie obciążenie lufy i zmniejszenie precyzji. Z czasem wypracowany został nowy stop nazywany „Gilding Metal”, złożony z miedzi i cynku, stając się prawdziwą rewolucją. Gilding Metal jest używany także współcześnie przez większość producentów amunicji, nie przypadkiem przez Sierra Bullets.

Narodziny naboju .30-06 Springfield nie oznaczały końca badań i poszukiwań nowych rozwiązań. Doświadczenia I wojny światowej pozwoliły na wprowadzenie pewnych zasadniczych modyfikacji przez płk. T. Whelena, który zwiększył masę pocisku ze 150 do 172 granów, co przyniosło doskonałe rezultaty, szczególnie w strzelaniu na większe odległości. Opierając się na wskazówkach płk. Whelena, dokonano dalszych ulepszeń, zwiększając masę pocisków do 174 granów i na początku 1925 roku zaprezentowano nowy nabój wojskowy .30-06 oznaczony symbolem M-l o doskonałych wówczas parametrach, tj. o prędkości początkowej pocisku 800 m/sek. Mimo tych świetnych osiągnięć w 1939 roku wprowadzono dalsze ulepszenia naboju w postaci zmniejszenia masy pocisku do 150 granów, zwężając kształt naboju z płaszczem Gilding Metal i zachowując typ FJM spitzer, co w rezultacie podniosło prędkość początkową pocisku. Tak przebiegały, naturalnie w pewnym skrócie, wojskowe dzieje naboju.

Na każdego zwierza

Z czasem kaliber .30-06 Springfield zdobył uznanie wśród amerykańskich myśliwych. Prawdziwy chrzest „bojowy” przeszedł w warunkach afrykańskich. Amunicja sprawdzała się doskonale w polowaniach na antylopy i na zwierzynę średnią, chociaż jak wiemy, Hemingway kładł z tego kalibru także bawoły. W Europie, tradycyjnie przywiązanej do własnych rozwiązań, dzięki właściwościom i osiągom, .30-06 bardzo szybko zyskał uznanie. Firmy, takie jak Mannlicher-Schoenauer i Mauser, zaczęły produkować broń o kalibrze Springfielda, obok słynnych 6,5×57 i 7×64. Jego doskonałe możliwości potwierdziły się w polowaniach na niemal każdą zwierzynę europejską, od sarny, przez dziki i jelenie, aż po łosie.
„Nie ma takiego zwierza, który byłby zbyt duży, by położyć go jednym strzałem .30-06. Zwyciężając wojny i zdobywając serca myśliwych, nieśmiertelny .30-06 pozostaje najpopularniejszym pociskiem wszechczasów.” Wayne van Zwoll, Sports Afield
Dziś każda szanująca się firma produkująca amunicję obowiązkowo posiada w swojej ofercie kilka rodzajów pocisków używanych do produkcji naboi .30-06. Prym wiodą tutaj europejscy producenci, których oferta w wyborze rodzaju amunicji zdaje się być naprawdę imponująca – biorąc pod uwagę fakt, że nie jest to kaliber europejski. Mimo swojego wieku jubilat ma się więc całkiem dobrze i na wiele lat pozostanie jednym z najbardziej popularnych kalibrów wszechczasów.

Jarosław Czekaj

Ornamenty na broni myśliwskiej często zapierają dech w piersiach. Wyrafinowane dzieła mistrzów grawerskich sprawiają częstokroć, że strzelba z poziomu produktu fabrycznego zostaje wyniesiona do rangi dzieła sztuki.

Jak to się dzieje, że niektóre egzemplarze współczesnej broni myśliwskiej osiągają cenę przekraczającą wartość nowego auta, a nierzadko nawet nowego domu? W zdecydowanej większości przypadków odpowiedzi na to pytanie należy szukać w szczegółach, na przykład w grawerunku. Współczesne pracownie wykonują typowy grawerunek broni w czasie około 150 godzin pracy. Zauważalna poprawa szczegółów i detali wymaga dodatkowo około 300–400 godzin. Najwyższa jakość granicząca z artyzmem osiągana jest w czasie około 600–1000 godzin pracy. Niektóre projekty wymagają jednak grubo powyżej 1000 godzin – rezultat będzie wówczas spektakularny, a ceny zdobionych w ten sposób jednostek broni większość z nas przyprawią o zawrót głowy.

Od magii do „high-tech”

Ozdabianie broni znane jest od najdawniejszych czasów. Ornamenty miały charakter magiczny. Zapewniały skuteczność w walce i podczas łowów. Ta potrzeba dialogu z mocami przyrody poprzez magię dała asumpt do tworzenia pierwszych form artystycznego wyrazu. Opisowi tarczy Achillesa Homer poświęcił więcej miejsca i poetyckiego geniuszu niż niejednemu pojedynkowi pomiędzy herosami pod Troją. Ten szczególny związek wojownika z jego bronią przetrwał do dziś, w postaci nadawania tym przedmiotom osobistego piętna, częstokroć w postaci zamawianego, bardzo „osobistego” ornamentu. Zaowocowało to w przypadku broni myśliwskiej, powstaniem charakterystycznych technik grawerunku łączących w sobie maestrię sztuki plastycznej z najnowszymi osiągnięciami technologii laserowej.
Ręczna produkcja broni z natury rzeczy zapewnia niepowtarzalność i indywidualny charakter każdej wyprodukowanej jednostki. W dzisiejszych czasach prym wiedzie jednak masowa produkcja seryjna. Nic więc dziwnego, że przyrodzona nam potrzeba indywidualizacji skutkuje ogromnym zainteresowaniem współczesnymi możliwościami grawerunku. Realistyczne sceny myśliwskie, bogate ornamenty roślinne i zwierzęce, napisy, inkrustacje, wszystkie te elementy cieszą się niesłabnącym zainteresowaniem współczesnych myśliwych.

Wachlarz możliwości dekoracyjnych jest bardzo szeroki. Może to być dla przykładu: rzeźbienie łoża, rzeźbienie lub grawerunek stopki, zdobienia na osłonie uchwytu, grawerunek na baskili i pokrywach zamka, rączek zamka i lewarów, grawerunek kabłąka, kurków, klucza i bezpiecznika, grawerunek luf przy baskili i na wylocie. Dla dopełnienia obrazu wspomnieć jeszcze należy o różnych technikach wykończenia powierzchni metalowych – od chromowania, polerowania, przez matowienia i czernienia, aż po opalizowania i pokrycie specjalnymi farbami.

Warsztat grawera

Podstawowe wyposażenie pracowni grawerskiej stanowią dłuta, rylce i młotki. Ostrza wykonujące na metalu odpowiednie rysy i punkty, składające się potem na ostateczny rysunek, wymagają specjalistycznego ostrzenia. Do różnych technik, materiałów i kolejnych etapów prac stosowane są różne kształty ostrzy, np. inny kształt wymagany jest przy wycinaniu arabeskowych krzywizn, a inny przy cieniowaniu tła. Często konieczne są dodatkowo szkła powiększające, lupy, a w wielu przypadkach również mikroskopy.
Jedną z najmniej kosztownych i powszechnych technik zdobienia jest grawerunek przemysłowy. Jest to proces, w którym elementy broni dekorowane są już na etapie produkcji. Ten rodzaj grawerunku w zasadzie nigdy nie zyskuje zainteresowania kolekcjonerów i w praktyce nie ma wielkiego wpływu na wartość broni.
Dekoracje przemysłowe nigdy nie są w stanie zbliżyć się pod względem jakości, charakteru i ogólnego wrażenia do którejkolwiek z tradycyjnych ręcznych metod grawerunku. Podstawowymi narzędziami grawera są odpowiednio profilowane dłuto i młotek. Za ich pomocą wykonywane są najbardziej rozpowszechnione i prawdopodobnie najstarsze techniki. Linie składające się na ostateczny rysunek są praktycznie wykuwane. Trzeba jednak pamiętać, że mimo pozornej prostoty i łatwości, do uzyskania zadowalającego efektu wymagane są ogromne umiejętności i doświadczenie.
Trudniejszą techniką jest ręczne wycinanie linii za pomocą samego dłuta lub rylca. Metoda ta wymaga ogromnego wyczucia właściwego nacisku i umiejętności równomiernego rozkładu siły podczas wycinania długich linii. To zdecydowanie trudniejsza technika, zwłaszcza przy wycinaniu krzywizn, np. arabesek, kiedy to materiał powinien być podawany wprost pod ostrze rylca. Jeden fałszywy ruch, jeden „poślizg” potrafi zniweczyć wielogodzinną pracę, niszcząc gotowe już fragmenty zdobienia. Zastosowanie tej techniki w zdobieniu broni wymaga dużego doświadczenia i ogromnego wyczucia.
Wielu grawerów sięga po nowoczesne zdobycze techniki, stosując narzędzia pneumatyczne. Zastępują one konieczność stosowania tradycyjnego młotka, umożliwiając stosowanie wymiennych dłut i rylców. Oczywista przewaga tej techniki leży w możliwości regulacji liczby uderzeń wywoływanych strumieniem sprężonego powietrza (od 3 do 30 tysięcy uderzeń na minutę) oraz ich siły, a także w poprawie kontroli nad polem pracy grawera przez uwolnienie jednej z rąk. Mówi się, że wystarczy raz spróbować dobrodziejstwa tego typu urządzeń, by już nigdy nie wrócić do tradycyjnego zestawu – młotek i dłuto. Doświadczeni grawerzy łączą jednak ze sobą wszystkie techniki w zależności od potrzeb związanych z konkretnym projektem.
Szczególną popularnością cieszą się inkrustacje srebrem, złotem czy platyną, polegające na wpuszczaniu metali szlachetnych w zdobioną powierzchnię. Bardzo często stosuje się tzw. damaskinaż, czyli inkrustowanie przedmiotów metalowych złotym lub srebrnym drutem – tak tworzone są np. złocenia wokół wylotu luf, ramki wokół krawędzi komory zamkowej itp. Bardzo popularną metodą zdobniczą jest relief, polegający na usuwaniu materiału wokół tworzonego motywu.

Technika „bulino”

Coraz powszechniej uważa się, że najwspanialszą ze stosowanych obecnie technik grawerskich jest tzw. bulino, stanowiące ukoronowanie mistrzostwa sztuki grawerskiej. Technika ta pozwala uzyskać efekt cieni i półcieni oraz oddaje wrażenie dynamiki ruchu. Jej prawidłowe zastosowanie pozwala na tworzenie wysoce kontrastowych obrazów. Niewyobrażalny stopień szczegółowości wymaga zarysowania setek tysięcy, często wielu milionów punktów. Powstałe na powierzchni metalu mikropunkciki modyfikują odbicie światła i jego absorpcje, tworząc złudzenie wielu odcieni szarości, tworzących kontrast obrazu. Normalna czarno-biała fotografia daje się zdefiniować 16 stopniami szarości. Oko ludzkie jest w stanie rozróżnić od 8 do 12 stopni. Metal stanowi znacznie większe wyzwanie. Mistrzowskie wykorzystanie techniki bulino zaczyna się od umiejętności tworzenia 4 stopni szarości, a barierę możliwości stanowi ósmy stopień. Słowem, technika ta stosowana przez mistrzów jest w stanie przenosić obrazy z fotograficzną niemal dokładnością!
Odmianą „punktowej” techniki bulino jest metoda „liniowa”. Zamiast punktów kreślone są wówczas delikatne linie, których natężenie oraz wzajemne nakładanie się definiuje kształty i krawędzie oraz tonuje oświetlenie obrazu. Można powiedzieć, że jest to szczególna odmiana szrafowania (kreskowania), czyli sposobu oddawania kolorów lub stopni szarości za pomocą cienkich, równoległych lub krzyżujących się kresek.

Bulino jest techniką, która najbardziej ze wszystkich wymaga zdolności artystycznych, w szczególności rysunku i grafiki oraz umiejętności gry światłocieniem. Wszystko po to, by na niewielkim fragmencie pokrywy zamka czy baskili odtworzyć scenę łowiecką czy fotografię życiowego pokotu. Nie może być tu mowy o zwykłym kopiowaniu – trzeba zmienić skalę, proporcje, perspektywę, światło itd. Nic więc dziwnego, że sceny tworzone tą techniką wymagają ogromnej cierpliwości zarówno zleceniodawcy, jak również twórcy.

Technika ta jest zdecydowanie najbardziej pracochłonną i najtrudniejszą z technik grawerskich. O stopniu jej trudności i wyrafinowania świadczy choćby fakt, iż w Europie wykonuje ją zaledwie kilkanaście pracowni, a w naszym kraju tylko jedna – pracownia Piotra Gnypa w Jaworznie. Siłą rzeczy bulino w swojej naturze przypisane jest do najbardziej luksusowej broni palnej i do najbardziej wymagającego odbiorcy.

Nie wszystkie z opisanych technik grawerunku wiążą się z wysokimi kosztami. Broń opuszczająca fabrykę w przytłaczającej większości skierowana jest do bezimiennego, masowego odbiorcy. Szczególny związek, jaki łączy myśliwego z jego strzelbą, wymaga nadania jej niepowtarzalnego, osobistego piętna choćby w postaci inicjału lub subtelnego ornamentu. Naprawdę warto!

Paweł Bombik

Memoriał ks. Benedykta Gierszewskiego był pierwszym w Polsce konkursem posokowców na tropach naturalnego postrzałka, organizowanym na tak wielką skalę.

W pierwszych dniach listopada w rejonie Kluczborka, przeprowadzono ocenę pracy posokowców w naturalnych warunkach. Psy dochodziły zwierzynę postrzeloną podczas polowań organizowanych wtedy na terenie OHZ Kluczbork i w okolicznych obwodach łowieckich. Znaczna liczba polujących w tym czasie myśliwych z kraju i z zagranicy dawała prawdopodobieństwo dużej liczby naturalnych postrzałków. Organizatorem memoriału był ZO PZŁ w Opolu. Zajęła się tym Komisja Kynologiczna, a ponieważ przewodniczący komisji jest równocześnie prezesem Klubu Posokowca, siłą rzeczy w organizację włączył się Klub Posokowca. Otrzymaliśmy ogromne wsparcie organizacyjne i logistyczne od nadleśniczego z Kluczborka Pawła Pypłacza. Jako koordynator rejonu hodowlanego docenia on wartość posokowca w łowisku. Wiele wysiłku w organizację włożyli lokalni członkowie klubu, z Witoldem Cieplikiem i Krzysztofem Mielczarkiem na czele oraz cały Zarząd Klubu Posokowca, członka ISHV.
Memoriał nosi imię śp. księdza Benedykta Gierszewskiego, założyciela i pierwszego prezesa Klubu Posokowca, który doprowadził do przyjęcia klubu w szeregi Międzynarodowego Zrzeszenia Klubów Posokowca – ISHV. Wzięło w nim udział 8 posokowców (3 hanowerskie i 5 bawarskich) wytypowanych przez kluby z Czech, Słowacji, Niemiec i Polski. Były to doświadczone psy, bowiem w pracy na naturalnym postrzałku nie może być mowy o sprawdzaniu niedoświadczonych psów – kiedy w grę wchodzi cierpienie zwierzyny, nie ma miejsca na eksperymenty.
Psy rozpoczynały pracę w stosunkowo krótkim czasie od postrzelenia – od 4 do 21 godzin, co dla posokowca nie jest długim okresem, a czasem wręcz utrudnia pracę z powodu zbyt świeżego odwiatru. Jednak wszystkie psy wykonały swoją pracę rzetelnie, żaden nie odmówił pracy, żaden nie zagubił się na tropie.
Ocenę powierzono specjalizującym się w pracy z posokowcami sędziom z Niemiec, Czech, Słowacji i Polski z Janem Kierznowskim jako sędzią głównym na czele. Startowano zgodnie z wylosowanym numerem i według kolejności zgłaszanych postrzałków. Pies idący do pracy nie wiedział więc wcześniej, z jakim postrzałkiem będzie miał do czynienia. O lokatach decydował los i faktyczne umiejętności. Jeden z posokowców poszukiwał rannej łani po upływie 20 godzin od postrzelenia i szedł za nią 10 km, gdzie znalazł ostatnią kroplę farby. Nie uzyskał żadnej lokaty, bo warunkiem koniecznym oceny jest dojście do martwego postrzałka lub umożliwienie dostrzelenia go.

Sędzia W. Galwas wręcza złom przewodnikowi (J. Strnad ze Słowacji i jego psu (posokowiec bawarski EDA z Podbrezovej) oraz ostani kęs i pieczęć dla zgasłej łani

W ciągu dwóch dni pracy posokowce odnalazły 11 jeleni i dzików. Liczba postrzałków nie najlepiej, niestety, świadczy o umiejętnościach myśliwych. Wiele do życzenia, szczególnie u myśliwych zagranicznych, pozostawia etyka oddawania strzałów. O klasie startujących psów świadczą postrzałki odnajdywane po kilku kilometrach.
Maksymalną liczbę punktów uzyskały 3 posokowce i to one zajęły czołowe lokaty (młodszy przed starszym). Lokatę 1. zajęła ALGA znad Warciańskich Tataraków, posokowiec bawarski, właściciel i przewodnik Roman Walich, Polska – 152 pkt, dyplom I st. Lokatę 2. i 3. zajęły posokowce bawarskie ze Słowacji. Na 4. lokacie znalazł się CZOK z Wilczewskich Wydm, właściciel Kazimierz Janki, przewodnik Wiesław Szuch, Polska – 134 pkt, dyplom I stopnia. Pamiętajmy jednak, że uzyskane lokaty uzależnione były od wylosowanego postrzałka. Tego rodzaju ocena posokowców nie ma charakteru konkursu, nie ma mowy o sportowej rywalizacji, bowiem warunki pracy psów są nieporównywalne. Jest to jednak najwyższa, rzeczywista forma sprawdzianu ich umiejętności i zastosowania.
Zaprezentowana podczas memoriału praca posokowców powinna uświadomić myśliwym, jak ważne jest sprawdzenie skuteczności oddawanych strzałów przez specjalnie ułożone do tego celu psy. Zwierzyna, szczególnie na polowaniach zbiorowych, strzelana jest najczęściej w ruchu, w warunkach silnego stresu spowodowanego gonieniem przez naganiaczy i pracujące w miocie psy. Po przyjęciu kuli jej wlot bywa zasłaniany skórą lub tłuszczem. Zwierzyna jest po strzale dalej niepokojona przez nagankę, nie ma warunków, żeby zalec. Uchodzi wówczas na znaczne odległości, dopóki jej starczy sił. Na pokocie najczęściej widać zwierzynę po strzałach komorowych, w kark lub na kręgosłup. Natomiast ta postrzelona na miękkie, wysoką komorę, badyl czy bieg z niewielką lub żadną farbą bardzo często uważana jest za spudłowaną lub lekko ranioną. Bez poszukiwania przez dobre psy jest ona bezpowrotnie stracona. Kładzie się to cieniem na postawie etycznej ogromnej rzeszy myśliwych. Trudno w tej sytuacji przecenić znaczenie działań podejmowanych przez pasjonatów kynologii łowieckiej, w szczególności pracujących z właściwie ułożonymi posokowcami.

Wojciech Galwas


Pies z 1. numerem startowym

Miał do odnalezienia dzika, który 4 godziny wcześniej był postrzelony na miękkie. Przewodnik na zestrzale nie znalazł farby, tylko ścinkę. 15 m dalej w głębi młodnika znalazł fragment czystego mięsa. Wszystko wskazywało na postrzał w szynkę. Pies został podłożony na zestrzał i podjął pracę na otoku. Krople farby potwierdzały poprawną pracę psa. Po 400 m pies zgłosił dzika i został puszczony w gon. Po ok. 150 m osaczył dzika. Przewodnik doszedł i dostrzelił dzika ważącego ponad 60 kg. Okazało się, że dzik przyjął kulę na miękkie, a wyszła ona przez szynkę.
Następnego dnia poszukiwał dzika strzelanego 12 godzin wcześniej. Praca na otoku trwała ok. 3 km. Dzik przepłynął przez rzekę, pies przepłynął przez rzekę, przewodnik przeszedł rzekę w bród. Po 3 km doszli martwego dzika postrzelonego na miękkie. Pies zajął 4. lokatę.

Pies z 3. numerem startowym
W pierwszym dniu pracował na dziku strzelanym rano. Na zestrzale znalazł ścinkę i farbę. Po 800 metrach pracy na otoku znaleziono zimne, sfarbowane łoże, a po następnych 100 metrach kolejne, gdzie pies został zwolniony z otoku. Po odbiegnięciu ok. 200 metrów szczeknął dwa razy, po czym wrócił do przewodnika i oznajmił o znalezieniu martwego dzika.
W dniu drugim wylosował postrzeloną 21 godzin wcześniej lochę. Na zestrzale pies znalazł sporo farby. Farba znajdowała się również na pierwszym kilometrze pracy na tropie. Później znajdował pojedyncze krople co 50–70 metrów. W ten sposób kontynuował pracę na otoku przez 4 kilometry. W jednym z młodników locha po przejściu 200 metrów jedną rabatą zrobiła trop powrotny, zaczęła kluczyć i dawać więcej farby. Po ponad 5 km pracy na otoku pies stanął przed kępą świerków i zgłosił, że ma dzika „na gorąco”. Wtedy został zwolniony z otoku, wpadł w świerki, zaczął głosić dzika i odprowadził go na odległość kilkudziesięciu metrów. W momencie kiedy przewodnik składał się do strzału z pozycji klęczącej, nastąpiła szarża dzika. Strzał z 2 metrów zakończył poszukiwanie, które trwało ponad 3 godziny. Locha ważąca ponad 70 kg strzelana była ze zwyżki. Kula uderzyła w dół brzucha, uszkadzając otrzewną, po czym wyszła przez sadło, które skutecznie tamowało upływ farby. Pies zajął 3. lokatę.

Pies z 5. numerem startowym
W pierwszym dniu pies został podłożony w miejscu, gdzie myśliwy strzelał do dzika. Na miejscu zestrzału znaleziono farbę. Po przejściu 500 m napotkano inną ekipę z psem nr 4, który pracował na tym samym tropie, bowiem – jak się okazało – dzik był postrzelony wcześniej na drugiej flance. Sędzia nakazał przerwanie pracy.
Następnego dnia pies podjął pracę na tropie strzelanej 20 godzin wcześniej łani. Według relacji myśliwego, po strzale łania wierzgnęła tylnym badylem. Oględziny zestrzału potwierdziły strzał na badyl. Początkowo farba była obfita, później coraz mniejsza, aż w końcu praktycznie niewidoczna. Po 2 km pracy na otoku pies znalazł 1. łoże. Po następnym kilometrze pracy na otoku znaleziono następne trzy łoża. Wreszcie pies zgłosił, że ma łanię „na gorąco”. Na polecenie sędziego został zwolniony z otoku. Po dojściu do młodnika wrócił do przewodnika i oznajmił, że znalazł zwierza. Na polecenie przewodnika wszedł do młodnika i podniósł łanię, która zaczęła uchodzić. Pies poszedł w głośny gon i w odległości ok. 700 m, na granicy słyszalności szczekania, stanowił łanię, oszczekując ją do momentu, kiedy doszedł przewodnik i oddał strzał łaski. Pies zajął 1. lokatę.

Nie ma bardziej skutecznego sposobu polowania na lisy. Warunkiem sukcesu jest prawidłowe zbudowanie sztucznej nory i… dobry pies.

Jedziemy – zapada wreszcie decyzja. Śniegu jak nie było, tak nie ma i – sądząc z obserwacji – nic nie zapowiada rychłego nadejścia prawdziwej zimy. Nie można jednak kazać dłużej czekać gospodarzom polnego obwodu w Radzyniu Chełmińskim, dzierżawionego przez WKŁ „Daniel” nr 220 w Grudziądzu. Polowania na białej stopie są o wiele bardziej efektywne. Zdecydowanie łatwiej wówczas rozpoznać czynną norę. Dobrze widoczne tropy nie pozostawiają żadnych wątpliwości. Bez śniegu musimy polegać na doskonałości psiego węchu i łowieckim doświadczeniu menerów. Na szczęście pod tym względem trafiliśmy „w dziesiątkę”. Wyruszymy bowiem w towarzystwie Dariusza Szałkowskiego i Janusza Trzebiatowskiego oraz ich znakomitych jagdterierów.

Kilka lat temu obaj myśliwi wybrali się do Czech na jeden z najważniejszych konkursów pracy psów myśliwskich – Memoriał Karla Podhajskiego i wrócili z niezłomnym postanowieniem, że już nigdy nie wyruszą na łowy bez czworonożnego towarzysza. Rychło okazało się jednak, że nawet najlepiej wyszkolone psy na niewiele się zdają, gdy w łowisku brakuje zwierzyny drobnej. Tak właśnie wyglądał dzierżawiony przez ich koło obwód łowiecki.
Systematycznie osuszane bagna i rozlewiska wód gruntowych ograniczyły środowisko ptactwa wodnego – dawne linie brzegowe wyznaczają dziś głowiaste wierzby. Tworzona przez lata gęsta sieć rowów melioracyjnych porośniętych roślinnością typową dla śródpolnych remiz oraz liczne trzcinowiska zapewniały wprawdzie doskonałe warunki bytowe dla wpuszczanych bażantów, ale te szybko padały łupem drapieżników. Lisy, jenoty i borsuki, o pozostałych drapieżnikach nie wspominając, nie pozostawiały miejsca dla zwierzyny drobnej. Nory znajdywane były praktycznie na każdym kroku. W takich warunkach spotkanie jakiegokolwiek bażanta graniczyło z cudem. Niskie stany zwierzyny drobnej nie przeszkodziły jednak Darkowi i Januszowi w szkoleniu swoich psów i dziś ich wyżły z powodzeniem konkurują z krajową czołówką podczas konkursów pracy psów myśliwskich.

Wyjątkowe jagdteriery

W październikowym numerze „Łowca Polskiego” z 2004 roku moi współtowarzysze przeczytali artykuł o sztucznych norach i stwarzanych przez nie możliwościach kontroli i redukcji lisiej populacji. Zarażeni już wcześniej kynologiczną pasją zdecydowali, że powinni spróbować swoich sił również z norowcami. Do tego pomysłu przekonali kilku kolegów z koła. Obecnie każdy z nich dysponuje kilkoma doświadczonymi jagdterierami. Ostatnio kupili niezwykle obiecujące szczenięta z wybitnie użytkowej hodowli, z której pochodzi zwycięzca świata ostatniej światowej wystawy psów w Poznaniu. Specjalnie pojechali po nie do Bośni i Hercegowiny. W kole zaczęto intensywnie polować na lisy z norowcami. I to z jakimi norowcami! W łowisku zainstalowanych jest kilkanaście sztucznych nor, przy których w sezonie strzelanych jest kilkadziesiąt lisów. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Dziś spotkanie z bażantem w obwodzie dzierżawionym przez „Daniela” nie należy już do rzadkości. Gdzieniegdzie spotkać można zająca oraz – występujące przecież w woj. kujawsko-pomorskim nielicznie – niewielkie stadka kuropatw.

Strzelamy na zielonym

Obstawiamy pierwszą norę. Wokół wejścia widać lisie tropy i bażancie pióra – może być ciekawie. Wpatrujemy się w miejsce, gdzie przed chwilą w otworze zniknął Alf. Przez długi czas nic się nie dzieje, czekamy w napięciu, mocno trzymając w dłoniach gotowe do strzału strzelby. Po pewnym czasie Darek decyduje się zajrzeć do otworu. Kładzie się na trawie za norą i nagle zrywa się na równe nogi. Kłapnął mi zębami tuż przed nosem! – mówi podekscytowany. Było naprawdę blisko! Po chwili z nory wyskakuje lis. Jednym susem przeskakuje rów z wodą. Ma trudności z wydostaniem się na drugi brzeg. Padają strzały, wszystkie chybione. Za wcześnie, trzeba było pozwolić mu odbiec dalej, na oziminy!

Wzrokiem odprowadzamy galopującego lisa. Uważajcie, może być jeszcze jeden, pies nadal jest w norze! – Darek przywołuje nas do porządku. Drugi lis wybiega szybciej niż pierwszy. Janusz nie daje mu najmniejszych szans. Śmiertelnie trafiony lis wpada do kanału. Czas na wyżła. Wysokie i strome brzegi rowu zmuszają psa do aportu lisa z głębokiej wody. Cieszy ten pierwszy sukces, drażni udana ucieczka pierwszego rudzielca. Na szczęście psy nie zawiodły. Zgodnie umawiamy się, że następnym razem odpuszczamy lisa na dalszą odległość, co zwiększy pole rażenia śrutu.
Na kolejną okazję nie musimy długo czekać. Nora w starym nasypie kolejowym jest zajęta. Pod ziemią słychać szczekanie, które w pewnym momencie zbliża się do otworu wejściowego. Darek zniecierpliwiony zagląda do wnętrza. Uważaj, żeby znów lis cię nie ugryzł – żartujemy. W tej samej chwili w otworze pojawia się ruda głowa. Lis orientuje się w sytuacji i natychmiast cofa do nory. Trafiając wprost na pracującego tym razem w norze Franza. Mamy problem. Po chwili słychać charakterystyczny bulgot i charczenie. Franz siedzi na lisie. Trzeba będzie kopać, chyba że pies obróci lisa w kotle. Odgłosy walki milkną po chwili.

Odkopujemy pierwszy kocioł – pusto, tylko plamy farby. Muszą być głębiej w tunelu. Udaje się wyciągnąć psa – jego kufa intensywnie krwawi. Trzeba otworzyć drugi kocioł i wyciągnąć lisa. Ponownie obstawiamy otwory gotowi do strzału na wypadek, gdyby w norze było ich więcej. Po chwili w pierwszym kotle pojawia się uciekający w kierunku wyjścia rudzielec. To będzie szybki lis. Pamiętaj, strzelamy dopiero na zielonym – powtarzam sobie w myślach – na zielonym. W otworze pojawia się rudy pysk i znowu się cofa. Franz zdołał mu jednak odciąć drogę ucieczki i nie ma innego wyjścia. Byłeś dzielny – powtarzam sobie w myślach. Wytrzymałeś, zgodnie z umową, że strzelamy na… Nagle z nory wybiega lis. Bez zastanowienia pociągam za spust. Tym razem to ja nie dałem szansy Januszowi. Od kiedy to jest zielone? – śmieje się ze mnie. Gratuluję!

Skórka zamiast gwizdka

Kolejna nora z przewróconą u wejścia gałązką. Dag jest doświadczonym i sprawdzonym psem. Typowy samotnik, nietolerujący towarzystwa innych psów. Nie ma tej pewności, jaką charakteryzuje się Zadra, siostra Alfa, która zdecydowanie i stanowczo odmawia wejścia do pustej nory, nie zamierzając tracić czasu na bezcelowe przeszukiwanie ciemnych korytarzy. Dag jest inny, nieustępliwy, jakby miał z lisami swoje własne porachunki. Podczas spotkania z lisem jest zdecydowany i nieugięty – większość jego akcji w norach i na stogach kończy się wypchnięciem lisa. Zawsze gotowy jest sprawdzić każdą dziurę i zakamarek stogu, jakby sam nie dowierzał własnemu węchowi. Nie namyśla się długo i znika w otworze. Stoimy w milczeniu. Nie mamy pojęcia, co dzieje się pod ziemią, ale jednego możemy być pewni. Jeżeli tam jest lis, to jego jedyną szansą jest szybka ucieczka z nory.

Po chwili w otworze pojawia się czarna kufa. Łapcie go! – krzyczy Darek, ale nim zdążyliśmy, Dag znika w sąsiedniej, naturalnej norze. No to mamy problem – stwierdza zniechęcony. Będzie tam siedział, dopóki nie sprawdzi każdego zakamarka. Naturalna nora jest dla menera wielką niewiadomą i dla pracującego psa stanowi prawdziwie niebezpieczne wyzwanie. Nigdy nie wiadomo, kto w danym momencie ją zasiedla. Trafienie na borsuka lub jenoty najczęściej kończy się mozolnym odkopywaniem, często zupełnie na wyczucie. Niczego nie można powiedzieć o jej wielkości, liczbie wejść, korytarzy ewakuacyjnych, kominów wentylacyjnych, liczbie kotłów i komór. Pies wpuszczony do takiej nory może w niej spędzić wiele godzin. Nie ma chyba wówczas nic bardziej frustrującego, jak wygoniony gdzieś bocznym wejściem lis, do którego nie sposób było się nawet złożyć. Na naturalnych norach trudno polować skutecznie i bezpiecznie – przy większej liczbie psów i myśliwych nietrudno o wypadek.

Bóg jeden wie, czyje to nory i jak rozległy teren zajmują. Kilkadziesiąt metrów dalej otwory są większe. To mogą być borsuki. Idę po lisa – Darek oświadcza po chwili namysłu – ładujcie broń. Wraca z auta niosąc w rękach wyprawioną skórę. Gotowi? Padają strzały. O dziwo, chwilę potem z nory wybiega Dag, dostrzega Darka wymachującego zaczepnie skórką i bez wahania atakuje. To taki nasz sposób na odwołanie naszych jagów – uśmiecha się Darek, pakując psa do klatki – zawsze działa. Jak gwizdek na wyżła – dodaje. Na dzisiaj koniec, wracamy opatrzyć psy.

W ciągu jednego dnia opolowaliśmy 10 nor. Mniej więcej połowa z nich była odwiedzana od czasu ostatniego polowania. Trzy nory były zajęte, a z dwóch psom udało się wygonić trzy lisy. Przy okazji sprawdziliśmy trzy stogi. U szczytu rui bywają one zajmowane przez kilka lisów jednocześnie. Nam udało się wypłoszyć zaledwie jednego. Nie były to łatwe łowy i pewnie nie każdemu przypadłyby do gustu. Trzeba lubić polować na lisy i rozumieć konieczność redukcji ich populacji. Trzeba uzbroić się w cierpliwość, bez gwarancji spektakularnego sukcesu. Trzeba również cenić sobie polowanie u boku psów myśliwskich. Nasi gospodarze qdowiedli, że można te pasje skutecznie połączyć.

Paweł Bombik
fot. Andrzej Wierzbieniec

Serdeczne podziękowania koledze Grzegorzowi Wiśniewskiemu – łowczemu okręgowemu włocławskiemu oraz kolegom z WKŁ „Daniel” nr 220 w Grudziądzu za gościnę w łowisku i możliwość przygotowania materiału; w szczególności Zdzisławowi Pankowskiemu – prezesowi koła oraz Dariuszowi Szałkowskiemu i Januszowi Trzebiatowskiemu wraz z ich dzielnymi psami: DAG, ALF, ZADRA i FRANZ z Króliczego Dołka.

Koło Łowieckie ,,RARÓG" w Warszawie Strona oparta na WordPress i motywie Adventure by Eric Schwarz
MocneLinki Autoalarmy

Koło Łowieckie ,,RARÓG" w Warszawie

dbamy o przyrodę