Nowa sytuacja wynikająca z integracji z UE wywołuje pytania m.in. na temat postępowania z odpadami zwierzęcymi powstałymi w wyniku polowania. Na wiele z nich nie ma niestety, jednoznacznych odpowiedzi.
Zarówno prawo polskie jak i Unii Europejskiej dotyczące postępowania z odpadami pochodzenia zwierzęcego, nie reguluje w sposób szczegółowy zagadnień związanych z odpadami powstałymi (wytworzonymi ) w związku z wykonywaniem polowania na zwierzęta łowne. Prawo UE jest w tej dziedzinie bardzo sformalizowane i częstokroć, bardzo trudne do dostosowania do naszych warunków. Niemniej, od pewnego czasu obowiązują nas zasady, o których nie wiemy nic lub prawie nic. Niniejszy tekst jest kolejną próbą przybliżenia tych jakże ważnych dla łowiectwa zagadnień. Obowiązujące w Unii przepisy związane z pozyskaniem zwierzyny musimy nie tylko znać, ale także, precyzyjnie je stosować. W przeciwnym razie doprowadzimy do tego, że nasza gospodarka łowiecka okaże się nie przystosowana do nowej, europejskiej rzeczywistości. Oto jak pokrótce wyglądają najważniejsze elementy prawa Unijnego w dziedzinie odpadów zwierzęcych
Zgodnie z normami i prawem UE odpady odzwierzęce dzielą się na dwie zasadnicze grupy: grupę wysokiego ryzyka i oraz grupę niskiego ryzyka. Nas będzi interesować pierwsza z tych grup. Dzieli się ona na dwie kategorie. Odpady należące do kategorii pierwszej podlegają bezwarunkowemu spopieleniu w istniejących na terenie kraju punktach utylizacji odpadów; odpady wchodzące do kategorii drugiej mogą być spopielone lub zagospodarowywane w inny sposób np. zakopane w ziemi pod nadzorem powołanych do tego służb państwowych.
Odpowiednie postępowanie odpadami powstałymi podczas prowadzenia gospodarki łowieckiej regulują przepisy Rozporządzenia (WE) nr 1774/2002 Parlamentu Europejskiego i Rady Europy z dnia 3 października 2002 r. o produktach ubocznych pochodzenia zwierzęcego ustanawiające przepisy zdrowotne odnoszące się do ubocznych produktów zwierzęcych nie przeznaczonych do spożycia przez ludzi. Rozporządzenie to obowiązuje w naszym kraju od 30 kwietnia 2004 roku i odpady z łowiectwa występują w nim w jednej grupie między innymi, z odpadami z rolnictwa, przetwórstwa żywności, rybołówstwa i leśnictwa.

Do pierwszej kategorii wysokiego ryzyka, (podlegającej bezwarunkowemu spopieleniu), należą wszystkie zwierzęta padłe, w tym także łowne, i tkanki zwierzęce, wykazujące niebezpieczne właściwości. Tutaj myśliwi nie mają problemu, gdyż zwłoki padłych zwierząt łownych na danym terenie, o czym była już mowa we wrześniowym numerze „Łowca”, należy traktować jak zwłoki zwierząt bezdomnych i usunięcie ich leży w katalogu zadań własnych gminy, w ramach obowiązku utrzymywania czystości i porządku.
Inaczej wygląda problem w przypadku odpadów pochodzących od zwierzyny pozyskanej przez myśliwego, oraz tusz zwierząt nieprzydatnych do spożycia. Przypadki te należą do drugiej kategorii grupy wysokiego ryzyka i podlegają spopieleniu lub zakopaniu pod nadzorem powołanych do tego służb państwowych.
Zgodnie z definicją ustawową posiadaczem odpadów lub ich wytwórcą jest osoba fizyczna, prawna, lub jednostka organizacyjna władająca powstałymi odpadami. Zgodnie z cytowaną zasadą, wytwórcą odpadów powstałych na skutek zgodnego z prawem, pozyskania zwierzyny na terenie dzierżawionych obwodów łowieckich jest koło łowieckie. Zatem w przypadku, gdy myśliwy nie dopełni obowiązków sanitarnych i na przykład pozostawi w łowisku patrochy pozyskanej zwierzyny lub tuszę np. lisa, odpowiedzialność za to zaniedbanie spada na koło łowieckie z wszelkimi konsekwencjami karnymi. Podobna sytuacja powstaje gdy w wyniku polowania zaparzeniu ulega tusza postrzelonej nie podniesionej zwierzyny łownej. Natomiast w wypadku znalezienia w łowisku np. dzika na wnyku postępowanie w tej sprawie w celu usunięcia zagrożenia prowadzi właściwy terytorialnie Nadleśniczy lub Wojewoda.
W związku z brakiem szczegółowych unormowań prawnych na temat postępowania z powstałymi przy wykonywaniu polowania odpadami pochodzenia zwierzęcego (np. patrochami, które stanowią wg cytowanych przepisów: „niewydzieloną treść przewodu pokarmowego”) należy przyjąć zasadę ograniczania ryzyka. Czyli w miejscu pozyskania zwierzyny należy zakopać w sposób bezpieczny powstały odpad (patrochy i ewentualną krew), używając dla zachowania bezpieczeństwa, sanitarnego środka do dezynfekcji np. wapna palonego i powiadomić o tym fakcie zarządcę terenu np. Lasy Państwowe. Inną ewentualnością jest przekazanie patrochów do zakładu utylizującego odpady. Tusze zwierząt, których mięso nie jest przeznaczone do spożycia przez ludzi – np. futerkowe drapieżniki winny być również poddane utylizacji.
Podobny problem dotyczy przypadków, w których myśliwy nie podnosi postrzałka zwierzyny w wyniku, czego tusza traci walory przydatności do spożycia, a powstały w ten sposób odpad jako niebezpieczny wymaga utylizacji. W tym miejscu należy pamiętać o rozgraniczeniu postępowania w przypadku pozyskania zwierzyny w sposób nielegalny (np. kłusownictwo). Pozyskana w ten sposób zwierzyna jest niezdatna do spożycia przez ludzi, ale podmiotem właściwym do jej zagospodarowania zgodnie rozporządzeniem Ministra Środowiska w sprawie zwierzyny bezprawnie pozyskanej jest właściwy terytorialnie wojewoda lub nadleśniczy.
Biorąc pod uwagę nową sytuację formalno – prawną w dziedzinie postępowania z odpadami powstałymi w związku z prowadzeniem gospodarki łowieckiej oraz mając na względzie istniejące możliwości techniczne, a także stosowane od lat w naszym kraju sprawdzone zasady postępowania kierownictwo PZŁ podjęło rozmowy z właściwymi władzami (Ministerstwo Środowiska) w sprawie wprowadzenia szczegółowych rozwiązań, co do postępowania myśliwych wykonujących polowanie w zakresie postępowania z odpadami zwierzęcymi powstałymi w jego wyniku. Rozważane jest ewentualne wystąpienie do władz Komisji Europejskiej o przyznanie Polsce derogacji mających na względzie dostosowanie istniejących przepisów do naszych krajowych warunków i możliwości w tej dziedzinie.

Marek Radzikowski

Podskakiwanie głuszca pod pieśnią przeszło już do historii, podobnie jak polowanie na cietrzewie. Jesienne polowanie na jarząbki to jedne z ostatnich tajemniczych łowów.

W całym paśmie Karpat, a także w puszczach północnej Polski żyje arystokrata ubrany w szarobure piórka. Uganiając się jesienią za ryczącymi bykami, mało który myśliwy zwraca na niego uwagę. Przejmujący gwizd słyszany na porannym podchodzie jest obcą pieśnią lasu. Jarząbek – wielki przysmak carów Rosji – w podręcznikach łowieckich skwitowany: „bez znaczenia gospodarczego”. Czy można jednak przeliczać na złotówki i kilogramy dziczyzny uroki tego polowania? Ten najmniejszy kurak leśny wiedzie skryty żywot w urozmaiconych lasach iglastych podszytych leszczyną, iwą, brzozą i olchą. Jego pokarmem w zimie są pączki drzew i krzewów liściastych, a letnim przysmakiem maliny, borówki, żurawina i inne leśne jagody. Jest ptakiem silnie terytorialnym i monogamicznym. Wczesną wiosną odbywa właściwe toki, podczas których napuszony kogut okrąża samiczkę, odprawiając miłosny taniec. Jesienią odbywają się toki pozorne i to jest właśnie czas dla myśliwych. Młode jarząbki zaczynają wtedy zajmować swoje własne rewiry i ściągać do nich samiczki, z którymi pozostaną przez całą zimę. Pogwizdując zawzięcie, czasem toczą niegroźne walki z rywalami, a dla dodania sobie animuszu podjadają lekko sfermentowane jeżyny.
Polować na jarząbki można zbiorowo, spod psa i na wab. Nikt dzisiaj już jednak nie urządza specjalnych pędzeń, o których tak pięknie pisał Włodzimierz Korsak w „Roku myśliwego”: Miłe nad wyraz są takie małe polowanka w dobrem kółku wytrawnych myśliwych, z wyćwiczoną naganką, w lesie, napełnionym ostrą wonią zwiędłych liści i traw, to błyszczącym złotym blaskiem w jesiennym słońcu, to ciemniejącym ponuro w dzikich gąszczach świerkowych.
Zdarza się, że podczas jesiennych zbiorówek strzelane są jarząbki, ale tylko przy okazji i rzadko znajdują się na pokocie. Polowanie spod psa bywa raczej mało efektywne. Najskuteczniejsze i najbardziej urokliwe jednocześnie jest polowanie na wab.
Przez wiele miesięcy szperałem po książkach i słuchałem nagrań głosu jarząbka, by w końcu wybrać się z przyjacielem na pierwsze polowanie w Beskid Makowski. Miejscowi myśliwi patrzyli z niedowierzaniem na cepra, co to zamiast u siebie na dziki czatować, przejechał kilkaset kilometrów po ptaszka nieco większego od kuropatwy. Owszem, każdy z nich widział jarząbki, ale żeby specjalnie na nie polować?
Niespieszna włóczęga ze strzelbą po górach, w listopadowym słońcu, z dala od wydeptanych szlaków i turystów już wystarczała mi za trofeum. Biwaki przy górskich potokach i wieczory w schronisku na Kudłaczach (…) Przez trzy dni schodziliśmy wzdłuż i wszerz Krzywicę i Kamiennik. Żaden jarząbek jednak nie odpowiadał na nasze wabienie, ani też nie zerwał się spod nóg. Za każdym razem przylatywały jednak sójki, sikorki, a nawet jastrząb. Mój przyjaciel i gospodarz – Tolik, jako młody myśliwy, niecierpliwił się już bardzo. Chciał też koniecznie upolować kozę, skoro już wyrwał się z domu.
Jeszcze przed wyprawą nawiązałem kontakt ze Zbigniewem Bonczarem. Nie wróżył mi wielkiego powodzenia w listopadowych jarząbkach i nie pomylił się. Doktor Bonczar, znany bardziej jako sokolnik, który znacząco przyczynia się do restytucji sokoła wędrownego w Małopolsce, od 30 lat poluje na jarząbki. Jest niezrównanym wabiarzem, który chętnie uczy tej sztuki nowych zapaleńców. Jarząbkom poświęcił też swoją pracę habilitacyjną i opowiada o nich z prawdziwą pasją. Spotkaliśmy się w jego gabinecie na Akademii Rolniczej w Krakowie. Kilka godzin rozmowy dało tylko przedsmak tego, co można przeżyć w górskich lasach.
Jarząbek jest ptakiem tajemniczym i chimerycznym, a wabienie go wymaga sporo wysiłku. Dobry wabiarz już wiosną będzie nasłuchiwał gwizdów w swoim łowisku po to, by zapoznać się z melodią i nastroić swoje wabiki. W pieśniach jarząbków występują tak znaczne różnice, że śmiało można mówić o ich dialektach. Na kształt pieśni wpływa nie tylko region kraju, ale także wiek jarząbka oraz pora roku. Inaczej gwiżdże jarząbek w Karpatach, a inaczej w Puszczy Białowieskiej. Młody kogutek, który „dopiero się stroi” gwiżdże też inaczej od dojrzałego samczyka. Kurka, brzmiąc miękko i niżej, odróżnia się od nich wszystkich. Chociaż wydaje się to dość skomplikowane, wymaga sporej wyobraźni i słuchu, nie należy się zniechęcać. Jak powiada doktor Zbigniew Bonczar: w naturze spotyka się często dość miernych grajków, a młodym kogutkom bardzo często zdarzają się poważne fałsze. Generalnie rytm i długość zwrotki nie mają tak wielkiego znaczenia, jak właściwy ton. Dodatkowo zbyt dokładne odgrywanie pieśni może sugerować pojawienie się w rewirze „supersamca”. Na taki wab raczej nie znajdziemy odpowiedzi.
Na wabienie jarząbków najlepiej wybrać się we wrześniu. Wtedy właśnie są one najbardziej skore do odpowiedzi, do których można je sprowokować niepełną pieśnią młodego kogutka lub gwizdać głosem kurki. Październik, to już czas, gdy rewiry są ustalone. Wkraczając na takie terytorium, pełną pieśnią możemy sprowokować właściciela, który poirytowany będzie się starał przepędzić konkurenta. Skuteczne zawabienie w listopadzie to już wyjątek lub przypadek.

Reakcja na wab może być tak różna, że właściwie jest nieprzewidywalna. Gdy po pierwszych gwizdnięciach nawiążemy kontakt, prowokowany dalej jarząbek może przybiec do stanowiska myśliwego leśną dróżką lub podlatywać z drzewa na drzewo z charakterystycznym burknięciem. Czasem będzie odpowiadał uparcie z jednego miejsca, innym razem zamilknie bez powodu. Zmieniając w ciągu całego dnia stanowiska, wabiąc co 200 metrów, myśliwy niespiesznie włóczy się po jesiennej kniei.
Na prawidłowy wab myśliwego może się stawić nie tylko jarząbek. Pierwsze zareagują sikorki i sójki, przylatując w pobliże stanowiska. Także puszczyki, jastrzębie, kuny czy lisy potrafią stawić się na ten odgłos, a może nawet podkraść się znienacka ryś.
Gwizdek do wabienia może być wykonany z metalu i taki najłatwiej jest kupić, choć trafiają się też wabiki plastikowe. Wytrawny wabiarz sam jednak sporządzi i nastroi swoje instrumenty. Wabiki takie wykonuje się z kości udowych bażanta, gęsi, kaczki, łyski czy zająca. W odległości trzech centymetrów od ustnika nawierca się w kości niewielką dziurkę. Następnie kulką z pszczelego wosku zatyka się wlot powietrza i pod odpowiednim kątem tworzy się w wosku kanalik przepływowy dla powietrza. Na drugim końcu kości wykonuje się niewielkie nacięcie, które będzie służyć do modulowania. Odpowiednio nastrojone kościane gwizdki dają bardzo wierny ton. Na polowanie warto zabrać kilka różnych wabików i korzystać z nich na przemian.
Moje gwizdki są już gotowe razem z torbą myśliwską i strzelbą. Czas zatem wyruszać na kolejną wyprawę, by zakosztować przygody i wybornej dziczyzny z jarząbka.

Paweł Biliński

Czym dokarmiać jelenie zimą, żeby chronić drzewa przed spałowaniem? Doświadczenia żywieckich myśliwych wskazują, że nie burakiem, kiszonką czy owsem, ale specjalną mieszanką gałęzi świerka i jodły oraz kukurydzy.

W marcu 2005 r. grupa myśliwych i leśników z Żywiecczyzny w trakcie wizyty w Orawskiej Leśnej na Słowacji miała okazję zaznajomić się z gospodarką łowiecką na Orawie. Szczególnym zainteresowaniem cieszył się temat ograniczania szkód powodowanych przez jelenie w drzewostanach, przez zimowe dokarmianie jeleni karmą produkowaną na bazie gałęzi świerkowych i jodłowych z dodatkiem siana i kukurydzy. Pisałem o tym szczegółowo w „Łowcu Polskim” (nr 6/2005). Skład karmy jest zbliżony do naturalnego zimowego żeru jeleni wzbogaconego dodatkiem kukurydzy. Karmę tworzą pocięte na sieczkarni, a następnie rozdrobnione na śrutowniku gałęzie świerkowe i jodłowe (70%), dobrej jakości siano (10–20%), liściarka (do 10%) oraz kukurydza (do 10%).
Pierwsze próby produkcji karmy „z gałęzi” rozpoczęło koło łowieckie „Głuszec” w Rajczy, a za nim koło łowieckie „Cyranka” w Oświęcimiu dzierżawiące obwód leśny na terenie Nadleśnictwa Ujsoły. Łowczy koła „Cyranka” Jan Nykaza, aby przekonać kolegów do tej metody dokarmiania jeleni, wykorzystał swoje osobiste kontakty z myśliwymi ze Słowacji i systematycznie przywoził gotową do wyłożenia karmę, która była następnie wykładana w paśnikach na terenie obwodu. Zachęceni pozytywnymi efektami myśliwi koła „Cyranka” wiosną przystąpili do budowy wiaty oraz zakupili niezbędne urządzenia służące do produkcji tego typu pokarmu.

W uzgodnieniu z Nadleśnictwem Ujsoły wyznaczono stałe punkty dokarmiania zwierzyny, a myśliwi przystąpili do budowy dużych paśników wyposażonych w koryta do wykładania karmy produkowanej z gałęzi. W pierwszych dniach lipca zarząd koła łowieckiego „Cyranka” w Oświęcimiu poinformował Okręgową Radę Łowiecką w Bielsku-Białej i Nadleśnictwo Ujsoły, że zakończył przygotowania do uruchomienia produkcji karmy dla zwierzyny płowej wytwarzanej na bazie gałęzi świerkowych i jodłowych oraz zakończył budowę i modernizację stałych miejsc dokarmiania zwierzyny.
Władze łowieckie w Bielsku-Białej i Komisja Hodowlana ORŁ, po zapoznaniu się z efektami pracy Koła „Cyranka” oraz mając na uwadze zabezpieczenie potrzeb życiowych zwierzyny płowej w okresie zimy i ograniczenie szkód wyrządzanych przez zwierzynę w lasach, zaproponowała spotkanie na terenie Nadleśnictwa Ujsoły poświęcone tej sprawie, będące kontynuacją tematu poruszonego w marcu 2005 r. na Orawie. Na spotkanie, które odbyło się 21 lipca 2006 r., zaproszono leśników i myśliwych z Orawy oraz przedstawicieli beskidzkich nadleśnictw i łowczych kół łowieckich Podbeskidzia. Spotkanie prowadził prezes ORŁ w Bielsku-Białej Franciszek Strzałka.

W części referatowej koledzy ze Słowacji przedstawili naukowe uzasadnienie dokarmiania zimowego zwierzyny płowej karmą, której skład odpowiada ich naturalnemu, zimowemu żerowi. Instytut Badań Lasu w Zwoleniu przeprowadził badania polegające na analizie zmian składu flory bakteryjnej w układzie pokarmowym jeleni w zależności od pory roku, a w szczególności temperatury powietrza. Wyniki badań pokazały, że wraz ze spadkiem temperatury zmienia się skład flory bakteryjnej w układzie trawiennym jeleni, pozwalający na trawienie coraz większych ilości błonnika. Prelegenci udowadniali, że jelenie dokarmiane w zimie burakami, ziemniakami, kiszonką lub owsem mają wprawdzie pełne żołądki, jednak faktycznie głodują, ponieważ brak w ich układzie pokarmowym drobnoustrojów i enzymów pozwalających na właściwe trawienie spożywanej karmy. W efekcie, jelenie, aby przeżyć zaczynają spałować drzewa.

Po wygłoszonym referacie rozpoczęła się dyskusja, w trakcie której myśliwi podkreślili, że jakość osobnicza populacji jeleni żyjących w trudnym, górskim klimacie, w ubogich drzewostanach świerkowych jest nadspodziewanie dobra mimo ubogiej bazy żerowej. Z ich obserwacji wiemy, że chmara jeleni zasypana w litej świerczynie potrafi przetrwać w niezłej kondycji kilkadziesiąt dni głodowych, zjadając jedynie pędy, łyko i korę świerkową, co potwierdzałoby słuszność tezy zawartej w referacie.

Po dyskusji uczestnicy spotkania udali się do łowiska, aby zobaczyć wybudowane pomieszczenia oraz urządzenia do produkcji karmy. Członkowie koła łowieckiego „Cyranka” zaprezentowali uczestnikom działanie zakupionych urządzeń i gotową karmę. Następnie uczestnicy spotkania mogli obejrzeć stałe miejsca dokarmiania zwierzyny płowej zlokalizowane na terenie obwodu łowieckiego.
Zaprezentowane nowatorskie podejście do zimowego dokarmiania zwierzyny płowej, poparte jednocześnie mocnymi naukowymi argumentami, wzbudziło duże zainteresowanie wszystkich zgromadzonych leśników i myśliwych, dając nadzieję na szerokie wykorzystanie w przyszłości w naszych łowiskach zaprezentowanej metody dokarmiania. Produkcja ekologicznej karmy z gałęzi jest stosunkowo tania i bardzo prosta.

Grzegorz Foik

Prawidłowe czyszczenie lufy jest czynnością najczęściej bagatelizowaną podczas konserwacji broni, a rzetelną wiedzę na ten temat posiadają tylko nieliczni. Zdecydowana większość strzelców strzela z nieczyszczonej broni – i trafia. Powstaje więc pytanie: czy warto zaprzątać sobie tym głowę?

Czyszczenie lufy jest i chyba zawsze było przysłowiową „kulą u nogi” każdego posiadacza broni. Chociaż każdy powinien wiedzieć, że nieczyszczoną lub źle czyszczoną lufą nie da się osiągać dobrych i powtarzalnych wyników, to jednak bagatelizowanie tej czynności jest zjawiskiem ogólnym. Nieczyszczona lufa rdzewieje znacznie szybciej i to jest najczęstszą przyczyną słabych wyników poszczególnych jednostek broni, a nie rozkalibrowanie lufy spowodowane liczbą oddanych strzałów. Zupełnie niezrozumiałe jest inwestowanie wielu tysięcy w sprzęt, podczas gdy na przyzwoite akcesoria do czyszczenia brakuje zwykle i chęci, i funduszy. W zależności od klasy jednostki nowa lufa kosztuje od 600 zł (militarna lufa do Mausera K98) do 6000 zł (lufa do łamanego sztucera Krieghoffa). Wydatek o wartości około 300 złotych na sprzęt czyszczący, który zagwarantuje nam przedłużenie żywotności lufy do końca naszej kariery łowieckiej w późnej starości, nie jest chyba zbyt wygórowany.

Zanim zabierzemy się do czyszczenia, trzeba sobie uzmysłowić, co dzieje się w lufie w momencie strzału. W broni o kalibrze .308 Win z wymiarami pól 7,62 mm i bruzd 7,82 mm w momencie strzału zostaje przepychany pocisk o średnicy 7,82 mm. W zależności od pocisku potrzebna jest na to siła od 200 do 400 kg. Podczas strzału na lufie osadzają się resztki niedopalonego prochu i sadzy, która powstaje w wyniku spalenia prochu nitrocelulozowego. Jest on wytwarzany w wyniku działania kwasu azotowego i siarkowego na włókna bawełny czy celulozy. Kwas azotowy jest odpowiedzialny za chemiczne połączenie węgla, wodoru i tlenu – co umożliwia spalanie prochu bez zewnętrznego dodatku tlenu, kwas siarkowy natomiast odciąga wodę z nitrocelulozy w trakcie procesu nitrowania. Sadze prochu strzelniczego zawierają więc resztki bardzo agresywnych kwasów, które na dodatek działają na wnętrze lufy w warunkach bardzo wysokiego ciśnienia i temperatury. Nieczyszczona lufa zaczyna zwyczajnie korodować, niezależnie od tego, z jakiej stali został wykonana.

Metody czyszczenia i akcesoria

Przystępując do czyszczenia lufy, mamy do dyspozycji trzy metody – mechaniczną, elektrolityczną i chemiczną. Czyszczenie mechaniczne polega na szczotkowaniu, ewentualnie mechanicznym polerowaniu lufy. Metoda elektrolityczna jest najwydajniejsza, jednak ze względu na konieczność zastosowania odpowiedniego oprzyrządowania i doświadczenia zwykle przekracza techniczne możliwości i umiejętności przeciętnego posiadacza broni. W tej metodzie całą żmudną pracę mechanicznego i chemicznego czyszczenia załatwia za nas prąd elektryczny. Towarzyszy temu wiele procesów ubocznych, dlatego przygotowanie odpowiedniego wyposażenia i właściwego ich stosowania wymaga pedantycznej wręcz dokładności. O pomyłkę nietrudno, a tu najczęściej kończy się ona uszkodzeniem lufy. Czyszczenie chemiczne, które w zasadzie jest syntezą czyszczenia mechanicznego i chemicznego, pozwala na uzyskanie prawie identycznych rezultatów, jak w wypadku elektrolitycznego. Jest to jednak proces znacznie bezpieczniejszy i możliwy do powszechnego zastosowania, choć trzeba przyznać, że o wiele bardziej pracochłonny.

Zanim zabierzemy się do czyszczenia, musimy jeszcze zaopatrzyć się w odpowiedni zestaw narzędzi, bez których nasza praca będzie nieefektywna. Pisząc o nich, chciałbym zaznaczyć, że prezentowane poniżej akcesoria i komponenty nie są dobrane przypadkowo. Stanowią one pewnego rodzaju bazę stosowaną powszechnie przez strzelców precyzyjnych (Bench Rest) i według moich własnych, opartych na długich poszukiwaniach i próbach doświadczeń są warte prezentacji i godne polecenia.
Podstawowym narzędziem pracy jest wycior. Z reguły jeden wystarcza na całe życie i z tego powodu warto w niego zainwestować. Prymat na światowym rynku wiodą tu produkty amerykańskiej firmy Dewey. Ich wyciory produkowane są w dwóch podstawowych średnicach: od .22” do .277” oraz powyżej .277”. Rdzeń wykonany jest ze stali sprężynowej i pokryty odporną na działanie mechaniczne warstwą nylonu. W Europie dostępne są dwie długości – 36” (91 cm) i 44” (112 cm), a w USA dodatkowo dla broni długiej 52”. Ich rękojeść mocowana jest w łożyskach kulkowych, co znacznie ułatwia pracę. Do zestawu należą również przepychacz i adapter dla szczotek i filców VFG.

Do kompletu pozostaje nam zakup szczotek i szmatek. Szczotki powinny być wykonane z brązu. Są wówczas bardziej miękkie i bardziej elastyczne od mosiężnych. Rdzeń dobrej szczotki wykonany jest bez jakichkolwiek kantów czy ostrych krawędzi, które mogłyby narazić lufę na uszkodzenie. Szmatki bawełniane w postaci odpowiednio przyciętych krążków lub kwadratów dostępne są w różnych wielkościach i umożliwiają usuwanie resztek zalegających w lufie zanieczyszczeń za pomocą przepychaczy.
Ostatnim niezbędnym narzędziem jest tzw. fałszywy zamek. Na rynku dostępnych jest wiele rodzajów, ale najlepiej sprawdzają się te najprostsze w konstrukcji, jak Joe’s czy Sinclair. Fałszywy zamek to nic innego jak zwykła plastikowa rurka, której średnica wewnętrzna dopasowana jest do wielkości szczotki, a zewnętrzna do wymiarów zamka i komory. Nasza chemia, olej czy rozpuszczalniki, nie będzie dzięki temu rozsmarowywana po całym zamku, a jej resztki daje się bezproblemowo usunąć z końca komory nabojowej.
Czas na „chemię”, bez której o prawidłowym czyszczeniu nie może być mowy. Potrzebny nam będzie solvent oraz rozpuszczalnik tombaku. Na rynku mamy całą gamę środków chemicznych, kluczem jest skład. Solvent nie powinien zawierać amoniaku, który powinien znaleźć się w rozpuszczalniku tombaku. Powszechnie dostępne są Shooter’s Choice Solvent i rozpuszczalnik Shooter’s Choice Copper Remover. Polecam zakup nieco większej ilości solventu, który dostępny jest w 55 ml (2 oz.) opakowaniu, z praktycznym zamknięciem umożliwiającym precyzyjne dozowanie oraz większym 113 ml (4 oz.) lub 453 ml (16,5 oz.) do uzupełniania. Rozpuszczalnik pakowany jest standartowo w opakowaniach 226 ml (8 oz.), które przy właściwym przechowywaniu z powodzeniem wystarczy na wiele tysięcy strzałów.

Można jeszcze pomyśleć o zakupie przeznaczonego do czyszczenia broni stojaka lub imadła, które uchronią przed uszkodzeniem osady czy powłoki lufy podczas czyszczenia. Do tego celu używam stojaka do przystrzeliwania broni (typu Bench Rest). Bardzo praktyczne i stosunkowo niedrogie są stojaki firmy MTM.

Zajęcia praktyczne

Dopiero z takim wyposażeniem możemy zabierać się do właściwego zadania. Co ciekawe, czyszczenie lufy nie jest zadaniem zarezerwowanym dla zabrudzonej strzałami broni. Strzelcy sportowi mówią bowiem specyficznym rodzaju czyszczenia nowej broni, nazywanym przez nich gładzeniem lufy. Niezależnie od technologii wykonania, maszynowo czy ręcznie, każda nowa lufa oglądana pod mikroskopem ujawnia na powierzchni pól i bruzd wiele nierówności. Im lepsze wykonanie, tym jest ich mniej i tym szybciej przebiega proces gładzenia lufy, który można porównać do docierania silnika. Proces ten możemy nazwać przestrzeliwaniem, rozumianym jako kombinacja celowego strzelania i czyszczenia lufy.
Takie podejście ma tyle samo zwolenników, co przeciwników. Ci ostatni twierdzą, że cały trud żmudnych czynności jest opłacalny jedynie w odniesieniu do broni wyczynowej. Niewątpliwie mają rację, twierdząc, że w odniesieniu do broni myśliwskiej, której skupienie wynosi zazwyczaj ok. 3 cm na 100 m, taki proces nie poprawia osiągalnej precyzji strzału w zauważalny sposób. Nie znaczy to jednak, iż jest zupełnie bezcelowy.
Celem przestrzelenia nowej broni jest usunięcie nierówności, co ułatwi późniejsze czyszczenie podczas użytkowania – na wygładzonych powierzchniach lufy pozostaje zdecydowanie mniej resztek tombaku. Takie podejście pozwala również wyrabiać właściwe nawyki. Te dwa cele – wyrobienia nawyku właściwego czyszczenia po strzelaniu oraz skrócenie czasu czyszczenia przy dalszej eksploatacji broni powinny być koronnym argumentem przemawiającym za jego powszechnym zastosowaniem. A zatem do dzieła.

Po każdym z pierwszych pięciu strzałów przez fałszywy zamek wprowadzony w komorę broni przepychamy wyciorem 3 szmatki zamoczone w solvencie. Następnie szczotkujemy lufę od 3 do 5 razy w obie strony – za każdym przepchnięciem szczotka musi całkowicie opuścić lufę, celem wyprostowania włosia. Po użyciu odtłuszczamy ją w benzynie ekstrakcyjnej. Po zakończeniu szczotkowania przepychamy przez lufę dwie szmatki, z których pierwszą zwilżamy benzyną ekstrakcyjną, a drugą przepychamy na sucho.
Teraz przystępujemy do usuwania tombaku z lufy za pomocą Copper Remover. Zanurzoną w rozpuszczalniku szmatkę przepychamy przez lufę. Czynność tę powtarzamy w odstępach około 5–10 min tak długo, aż przepchnięta szmatka przestanie barwić się na niebiesko. Czas chemicznego działania rozpuszczalnika w lufie nie powinien przekraczać czasu podanego przez producenta. Jest to bardzo ważne, bo jego przekroczenie powoduje niszczenie lufy! Po każdym przepchnięciu wycieramy koniec lufy z resztek rozpuszczalnika, aby uchronić brunirowanie (czyli oksydę stalowych części broni) przed odbarwieniem. Proces ten może po pierwszych strzałach trwać nawet do 2 godzin, ale z każdym następnym strzałem czas czyszczenia będzie ulegał skróceniu. Następny krok polega na usuwaniu resztek rozpuszczalnika, przepychając szmatkę zwilżoną w solvencie i szczotkując lufę ponownie 3–5 razy w tę i z powrotem. Resztki czyszczenia usuwamy przepchnięciem 2–3 suchych szmatek. Nasza lufa jest teraz gotowa do oddania następnego strzału. Ten sposób czyszczenia powinien być powtarzany przy następnych 50 strzałach, w odstępach co 5 strzałów. Taką samą procedurę powinniśmy zastosować względem broni używanej, która nigdy nie została w ten sposób przygotowana do użycia.

Przestrzelaną według zaleceń broń myśliwską czyścimy po maksymalnie 20 strzałach, według następującego scenariusza. Przez fałszywy zamek wprowadzony w komorę broni przepychamy wyciorem 3 szmatki zamoczone w solvencie. Dla każdego oddanego strzału szczotkujemy w obie strony, 10 razy wystarczy. Po zakończonym szczotkowaniu przepychamy przez lufę dwie szmatki, pierwszą zwilżoną benzyną ekstrakcyjną, drugą na sucho. Następnie powtarzamy całą procedurę jeszcze raz. Kolejny krok to wprowadzenie suchej szmatki przez fałszywy zamek, ale tylko do punktu początku lufy – powinniśmy poczuć zdecydowany opór w momencie wpychania szmatki w stożek przejściowy. Od końca lufy wpuszczamy olej, np. Balistol czy WD-40. Po 2–3 minutach przepychamy przez lufę pozostawioną w stożku przejściowym szmatkę (pamiętajmy, by podłożyć coś pod lufę, celem uniknięcia zabrudzeń oraz o wytarciu wylotu lufy). O ile zamierzamy korzystać z broni w następnych dniach, przepychamy dwie kolejne suche szmatki, aby uniknąć tzw. strzału olejowego. Jeśli broń odkładamy do szafy na dłużej, ostatnią czynność wstrzymujemy do czasu następnego strzelania.

Czysta lufa jest podstawą precyzyjnego strzelania, w tym również celnego strzelania myśliwskiego. Jest zatem podstawowym wskaźnikiem, czy marne wyniki na tarczy to wina kiepskiego sprzętu, czy też niechlujnego obchodzenia się z jednostką. Z lufy, która „sieje”, bo jest dosłownie splaterowana tombakiem, często po żmudnym czyszczeniu udaje się osiągnąć wyniki, których nie powstydziłyby się egzemplarze ze zdecydowanie wyższej półki. Wprawdzie cały proces czyszczenia na początku wydaje się niezwykle skomplikowany, ale już po pierwszych próbach układa się w logiczną całość, w której jedna czynność wynika z poprzedniej. Po krótkim czasie staje się nawykiem i przestaje być przysłowiową „kulą u nogi”. Zwłaszcza jeśli potwierdzenie jego słuszności widzimy na tarczy i w łowisku.

Marek Vostry

Wiele firm produkujących broń zakłada ostatnimi czasy własne centra rusznikarskie, zwane na podobieństwo oddziałów firm samochodowych – centrami tuningowymi.

Zaczęło się od sportowej broni krótkiej, ze słynnym Performance Center firmy Smith & Wesson na czele. SIG-Sauer podchwycił pomysł, robiąc w zeszłym roku swój Mastershop, ale poszedł też krok dalej, tworząc analogiczne fabryczne centrum „rasowania” broni długiej. A właściwie otwierając nowy dział w katalogu – Sauer Individual. Dział przeznaczony dla najbardziej wymagających klientów, myśliwych o wysokiej świadomości estetycznej, jednocześnie hołdujących europejskiej łowieckiej tradycji. Broń linii Sauer Individual cechuje piękno wykonania i precyzja mechaniczna, stanowi ona żywy przykład artystycznego rzemiosła użytkowego w najlepszym stylu.

W dziale Sauer Individual firma z Eckenförde połączyła rusznikarską perfekcję techniczną z niejako krawiecką personalizacją produktu – mamy tu broń robioną na obstalunek, jak szyty na miarę garnitur czy smoking. Dotyczy to nie tylko zdobienia, rzeczy w sumie oczywistej i w miarę łatwej do wykonania, ale także wszelkich pozostałych kwestii mechanicznych i konstrukcyjnych. Szczególnie predestynowany do takiego tuningu jest model S 202, dzięki swej modułowej konstrukcji i dzielonej osadzie. Według filozofii firmy, to nie myśliwy ma się dopasować do broni, tylko odwrotnie: broń powinna być dopasowana do myśliwego. W Sauerze Individual dostosowuje się wszystko, każdy detal i szczegół. Można zmieniać długość lufy, jej profil przekroju poprzecznego (na przykład na oktagonalny, czyli ośmiokątny), zamontować hamulce wylotowe, czy zrobić porting lufy. Spust może być ustawiony na ciężar nawet 1000 G, przy wyłączonym przyspieszniku (!). Możliwe są także dodatkowe, ręcznie wykonywane detale, jak na przykład hak na kabłąku spustu, pomocny dla podparcia palca. Każda broń jest jak odciski palców późniejszego właściciela, który zresztą może w pewnym sensie uczestniczyć w procesie jej tworzenia i zatwierdzać poszczególne etapy budowy.

Na osady broni serii Individual przeznacza się wyłącznie najlepsze kawałki szlachetnych gatunków drewna orzechowego. Każdy ze stuletnich orzechów jest wyjątkowy, każdy cieszy oczy soczystym, głębokim połyskiem i każdy obdarza sztucer charakterem i klimatem dawnych czasów. Każda osada jest wykonywana według wymagań i wymiarów klienta, uwzględnia wysokość i długość ramienia, ale także ulubioną pozycję strzelecką. Przede wszystkim jego oczekiwania estetyczne i osobisty zmysł piękna. Trochę górnolotnie można powiedzieć, że właśnie w połączeniu szlachetnego drewna i stali odbija się jak w zwierciadle zjednoczenie człowieka z naturą, czyli to, co jest esencją europejskiego łowiectwa.

Jednak to tak naprawdę grawerunki na broni czynią ją unikalną. Pilnie strzeżona tradycja, mistrzowska sztuka grawerowania, jest w Sauerze kultywowana od stuleci (warto przypomnieć, że firma powstała w 1751 roku, czyli ponad 250 lat temu!) i przechodzi z pokolenia na pokolenie. W naszych wariackich czasach pośpiechu i wiecznego braku czasu grawerowane dekoracje, tworzone z pietyzmem niekiedy przez długie tygodnie, gwarantują zachowanie ceny i unikalności broni – staje się ona czymś w rodzaju lokaty kapitału. Poświęcenie, z jakim są wykonywane pracochłonne detale rysunku, mistrzostwo wyobraźni graficznej oraz osiągnięta wiedza o myśliwskich tradycjach zapewnia każdemu grawerunkowi status małego dzieła sztuki.

Srebrne i złote inkrustacje oraz świetnie narysowane figury zwierząt dodają ducha artyzmu i zapewniają sztucerom dystyngowany wygląd, niezależnie, czy wyobraźnia artysty kieruje go ku klasycznym polowaniom europejskim, czy ku egzotycznym safari. Żywe obrazy myśliwskich scen, ich delikatny ornament na stalowym tle, to jest to, w czym Sauer jest wyśmienity. To jego wkład w kulturę materialną i historię tradycji łowieckiej.

Specjalnym rodzajem wykonania powierzchniowej obróbki części metalowych, bardzo obecnie modnym, jest proces utwardzania płomieniowego, który w broni Sauer Individual nosi nazwę Magma. To wprost wymarzona dla opisywanej linii wyrobów technika, bo sam proces wykonania jest unikalny. Nie ma dwóch takich samych kawałków metalu poddanych obróbce płomieniowej, każdy jest inny i oryginalny. Co więcej, zawsze można znaleźć na nim fragmenty jeszcze nieodkryte i wciąż od nowa zachwycające. Gwałtowna gra płomieni, wulkaniczna zmiana od błękitu po złoto, zieleń i żółć pozwalają naszym oczom wciąż na nowo wędrować po tym niepowtarzalnym kawałku metalu, jakim jest komora zamkowa sztucera w wersji Magma. W odmianie z dodatkowym zdobieniem grawerskim nosi ona nazwę Heritage.

Zespół tworzący linię broni Sauer Individual tworzą ludzie, którzy sami są zapalonymi myśliwymi. Wiedzą, jak się zachować prawidłowo w konkretnych sytuacjach na polowaniu i w efekcie mogą łatwiej zaprojektować odpowiednie rozwiązania techniczne. Zbierane są także uwagi od doświadczonych myśliwych niemieckich i zagranicznych, co dodatkowo wzbogaca doświadczenia i pomaga chwytać inspiracje przy projektowaniu broni. Firma Sauer & Sohn miała szczęście, że udało się jej zgromadzić świetny zespół fachowców, którzy stworzyli niemal artystyczny zespół, zdolny wykonać w stali i drewnie każdą bez mała zachciankę czy marzenie klienta. Trzon owego zespołu stanowią: grawerzy – mistrz grawerski Peter Ewald, Kathrin Greiner-Haas, Wolfgang Woizekowski i Hendrich Frühauf, snycerz – Sven Kopatz oraz rusznikarze – mistrz rusznikarski Frank Knittel, Wolfgang Richter i Jörg Taubert.

Technologia stosowana przez zakłady Sauer tworzy najlepsze zaplecze dla specjalizacji broni, od stopki kolby po wylot lufy. Razem z nowymi kalibrami, jakie są dostępne w broni linii Individual, otwiera to przed myśliwymi nowe horyzonty i nowe możliwości działania. Wyjątkowość egzemplarza broni i jego elegancka finezja podkreślają oddanie łowieckiej pasji i kompetencję właściciela broni. Aby myśliwy i broń mogli stanowić jedność, także w sensie psychicznym.
Na tegorocznych targach IWA & OutdoorClassic 2006 dużą część powierzchni stoiska firmy J.P. Sauer & Sohn GmbH zajmowała ekspozycja pięknej broni serii Sauer Individual. Część tej prezentacji można obejrzeć na zdjęciach.

Jarosław Lewandowski
Strona 1 z 212

Koło Łowieckie ,,RARÓG" w Warszawie Strona oparta na WordPress i motywie Adventure by Eric Schwarz
MocneLinki Autoalarmy

Koło Łowieckie ,,RARÓG" w Warszawie

dbamy o przyrodę